Rozdział 24: Walka.

Dedykowany wszystkim czytającym :*

Czasami w życiu zdarzają się rzeczy, na które nie mamy wpływu - rzeczy, które uważamy za stosowne, a jednocześnie mogą całkowicie zrujnować nam życie. Kiedy czujesz, że wpadasz w przepaść i nie potrafisz wyjść, wtedy dopiero zdajesz sobie sprawę z faktu, jak wielką moc mają słowa i czyny, bo każdy jeden ruch, każde jedno słowo decyduje o tym, czy przeżyjesz następny dzień. 
To z Leonem, to niesamowita przygoda. Czułam się bezpieczna, kochana i potrzebna... Było cudownie i przyjemnie - ale potem wzeszło słońce i wróciła szara rzeczywistość. 



Przekraczając próg siódmego piętra firmy Verdas Inc. zastanawiam się, jak łatwo można wyciszyć uczucia - skoro ja potrafię to robić każdego dnia, w przeświadczeniu, że to najlepsze co mogę zrobić. Rozmowa z Ludmiłą naprawdę dała mi do myślenia, nie robiłam nic innego, tylko myślałam przez całą noc wbijając wzrok w księżyc królujący na nocnym niebie. 
Paradoks. Z jednej strony niczego nie chcę bardziej, niż zapomnieć o wszystkim i żyć tak jak wcześniej - po swojemu. Z drugiej jednak strony pragnę podejść do Verdasa, przytulić się do nieco z całych sił w przeświadczeniu, że nigdy mnie nie puści, że to co trwało przez tak krótki czas wciąż będzie mieć jakąś kontynuację, że to wszystko nie skończy się przez moje głupie wymysły. 
Obie strony walczą o moje uznanie, podczas, gdy ja sama nie wiem czego właściwie chcę. 
Z kocia gracją i uznaniem w oczach pracowników przemieszczam się zgrabnym krokiem po długim korytarzu, by dojść do celu - mojego i Ferro gabinetu. 
-Panno Castillo. - zatrzymuje się, by spojrzeć na mężczyznę - co poznałam po tonie głosu - który ma czelność mnie zaczepiać. 
Tym odważnym facetem okazuje się Leon Verdas. Mierzę go wzrokiem, a moja twarz nie wyraża żadnych emocji - jestem w firmie, nic tu nie może być ujawnione. Szatyn ma na sobie czarny garnitur, a pod spodem białą koszulę - z rozpiętymi dwoma guzikami u góry - bez krawatu. Prezentuje się dość seksownie, jak na niego. 
-Panie Verdas. - dukam, świdrując go podejrzliwym spojrzeniem. 
-Ma pani dokumenty, o które prosiłem ostatnio? - pyta, przeglądając plik kartek znajdujących się w jakiejś czerwonej teczce. 
Kilkoma krokami zmniejszam odległość pomiędzy nami - nie wygodnie się rozmawia na odległość. 
-Owszem, przyniosę panu do biura. - odpowiadam grzecznie. -Coś jeszcze? 
-Chyba powinniśmy porozmawiać, na spokojnie. - sugeruje szatyn, zerkając na mnie spod dokumentów. 
Odwracam wzrok. 
-Zapraszam do mojego biura. - patrzy na zegarek. -Za dwie godziny. 
-Pojawię się. - mruczę pod nosem i odwracam się na pięcie, jednak jak to ja, wpadam na kogoś. 
Przed upadkiem oczywiście chroni mnie młodszy Verdas, bo jak się okazuje ten starszy jest jego powodem. 
-Diego. - syczy jego brat, stawiając mnie delikatnie na nogi. 
Poprawiam fryzurę i gromię wzrokiem bruneta, który spowodował mój upadek. 
-V, przepraszam. Zamyśliłem się. - zrobił słodkie oczka, w ramach przeprosin. 
-Ciebie też miło widzieć. - zaśmiałam się, przytulając go do siebie delikatnie. 
-Lubisz wpadać na przystojnych mężczyzn, nie? 
-I być przez nich ratowana. - dopowiada szatyn za mną. 
Prycham sarkastycznie. 
-To wy lubicie być w pobliżu, żeby mnie taranować - patrzę na Diega, który gestykuluje obronnie. -I mnie ratować. -tutaj zerkam na jego brata. -Pięknie się dobraliście. - podsumowuję. 
Rozmowę przerywa Ludmiła, która właśnie wyszła z gabinetu z plikiem dokumentów w ręku. Widząc naszą trójkę uśmiechnęła się promiennie. 
-Co tu robicie? - pyta wesoła. 
Ciekawe co ona taka wesolutka, czyżby to efekt porannych odwiedzin jej chłopaka? 
-Stoimy, rozmawiamy. - wymieniam. 
-Taranujemy. - dodaje brunet. 
-Ratujemy. - swoje pięć groszy dokłada też Leon, puszczając mi oczko. 
-Okaay. - przeciągnęła niepewnie blondynka. -Tutaj mam dokumenty dla ciebie, zajmij się tym. -podała Diego jakieś papiery. -Przejrzałam to i wprowadziłam poprzednie poprawki, ale ostateczna decyzja należy do ciebie. 
-Jasne, dzięki blondie. - odpowiada jej Verdas, a ta mrozi go wzrokiem. 
-Blondie? - dziwię się. 
-Nowa ksywa dla Ludmiły. 
-Bardzo zabawne. - komentuje pokrzywdzona, krzyżując ręce na piersi. 
-Ohh, przyzwyczaj się, bo już jej nie zmienimy. - stwierdza młodszy Verdas. 
-Zmówili się. -podsumowuję. -Przeciwko mnie też, także nie martw się, nie jesteś w tym sama. - klepię ją delikatnie po ramieniu. -Chodźmy już, zanim wymyślą coś nowego. 
Odchodzę pierwsza, a w momencie gdy mam przekroczyć próg swojego biura - raz jeszcze lustruję Leona wzrokiem i znikam za drzwiami. 
Opieram się o nie, wstrzymując oddech. Nie sądziłam, ze to wszystko będzie takie trudne. Chęć trzymania go blisko, a jednocześnie odepchnięcia najdalej jak potrafię... Obie opcje strasznie mieszają mi w głowie, stawiając w strasznie trudnej i nieodpowiedniej sytuacji. łatwiej by było, gdybym wiedziała czego chcę. 
-V? - otwieram oczy, a pierwsze co mi się w nie rzuca to zmartwiona Ludmiła, opierająca się o swoje biurko. Odpycham się od drzwi i kilka kroków później ląduję na swoim skórzanym, obrotowym fotelu. Opieram się bezwładnie o niego, a w mojej głowie toczy się niezła bitwa. Walczę ze sobą. 
-W porządku? - kolejne irytujące pytanie, które padło z ust blondynki. 
Mam ochotę krzyczeć, ale nie mogę. 
Mam ochotę zapomnieć, ale nie potrafię. 
-Nic nie jest w porządku.
-Opowiedz mi. - prosi Ferro, siadając na skraju mojego biurka.
Patrzę na nią rozkojarzona. Powiedzieć jej wszystko, co czuję, czy zamilknąć raz na zawsze i rozwiązać ten problem samotnie? Kolejne, głupie pytania, na które nie potrafię odpowiedzieć.
-Wieczorem, przy lampce czerwonego wina i płomieniami ognia, z kominka. - mruczy blondynka. -Co ty na taką ofertę?
-Znowu będziemy rozmawiać o mnie? - niezbyt podoba mi się ta perspektywa rozmowy.
-Tak. - śmieje się. -Ale jeśli chcesz, to porozmawiamy też o wielu innych rzeczach. - łapie mnie delikatnie za rękę, by dodać mi otuchy.
-Zgadzam się. - na mojej twarzy znów gości słodki uśmiech.



-Papiery, które miałam ci przynieść. - mruczę pod nosem i kładę mu plik kartek na biurko. Ku mojemu zdziwieniu jego brata nie ma w gabinecie.
Verdas unosi wzrok spod ekranu laptopa i lustruje mnie pożądliwym spojrzeniem.
-Dziękuję. - wstaje z miejsca. A ja w efekcie spuszczam wzrok, by nie musieć znów patrzeć mu w oczy - bo zupełnie nie wiem, co powinnam mu powiedzieć. -Słuchaj Vilu, moglibyśmy porozmawiać? Szczerze.
No i stało się, to czego tak bardzo się obawiałam - szczerej rozmowy.
-Myślę, że to nie najlepszy czas na takie rozmowy.
-Dlaczego?
-Jesteśmy w pracy. - przypominam, na wypadek gdyby zapomniał. -Gdzie twój brat?
-Rzecz w tym, że moi rodzice i Diego jadą za dwie minuty na spotkanie biznesowe i z tego co wiem Ludmiła również miała na nie jechać. - mówi spokojnie szatyn.
-Co? Przecież dopiero widziałam ją w biurze. Nic mi nie wspominała o żadnym spotkaniu.
-Właśnie wychodzą. - oznajmia mi Verdas, przywołując mnie do siebie gestem ręki.
Podchodzę do okna, a za nim, na dole zauważam pracowników tego budynku, w tym Diego i moją przyjaciółkę.
-Szybko nie wrócą, a ja nie mam dla ciebie już dzisiaj żadnych dokumentów do wypełnienia. - czuję na swojej talii jego dłoń, niepewnie przesuwa ją w stronę mojego płaskiego brzucha. -Musimy porozmawiać, o ostatniej nocy i dniu po niej.
Mężczyzna oplata mnie ramionami wokół talii, korzystając z tego, że stoję do niego tyłem.
-Leon, ja... - chcę coś powiedzieć, ale sama nie wiem co.
-Spokojnie. - szepcze mi we włosy. -Nikt cię nie pośpiesza.
-To nie jest takie proste, jak myślisz.
-Słyszę to już któryś raz z kolei, z twoich ust. - no i przyjemności się skończyły. Odsunął się poirytowany.
Wzdycham cicho.
-Leon. - tylko tyle daję rade wydusić.
-Tak mam na imię. - potakuje, przeszywając mnie wzrokiem.
Patrzę w jego szmaragdowe tęczówki i sama nie wiem co właściwie czuję. W jednym momencie mam ochotę się na niego rzucić i nie odsuwać się już nigdy w życiu, a w drugim odepchnąć i wyjść stąd szybciej niż weszłam.
-Bądź ze mną szczera, Violetta.
-Potrzebuję czasu. - wyrywam nagle, patrząc mu w oczy.
Szatyn wydaje się niewzruszony moją wypowiedzią - wiedział.
-Ile? - dopytuje, stając przy oknie - odwrócony do mnie plecami.
-Kilka dni.
Słysze jak jego oddech staje się coraz cięższy.
-Leon. - odwracam go do siebie, po czym umieszczam swoje dłonie na jego szyi, zmuszając go w ten sposób, żeby na mnie spojrzał. -O co chodzi? - nie potrafię nic wyczytać z jego twarzy.
-Spędziliśmy razem cudowną noc i następny dzień. - potakuję ruchem głowy. -Violetta, czas którego potrzebujesz na decyzję, co zrobisz dalej, jest dla mnie czymś nieopisanym. Nie potrafię siedzieć i czekać, aż zdecydujesz czego chcesz, bo ja cię pragnę, rozumiesz? - słowa szatyna wprowadziły mnie w osłupienie.
-Ja... - no i się zacięłam, nie wiem co mam mu powiedzieć.
-Potrzebujesz czasu, rozumiem. - znowu to zrobił, znowu się ode mnie odsunął.
Spuszczam głowę.
-Przepraszam cię. - mruczę półgłosem i wychodzę z jego gabinetu.



-On powiedział, że mnie pragnie, rozumiesz? A ja... - siedzę z Ludmiłą na kanapie w salonie. Pijemy drogie czerwone wino, a w tle słychać tylko dźwięki płomieni dochodzące z kominka naprzeciw.
Mina mojej przyjaciółki mówiła wszystko i nic.
-A ty powiedziałaś mu, że potrzebujesz czasu i wszystko spieprzyłaś. - podsumowała, wbijając wzrok w dywan pod szklanym stolikiem. Kiwam głową na znak, że zgadzam się z każdym jej słowem,
Zatopiłam blado-czerwone usta w lampce wina.
-Jestem okropna.
-Jesteś zagubiona. - pociesza mnie blondynka.
-Spieprzyłam to i sama to przyznałaś.
-Wytłumacz mi to. - prosi po chwili. Patrzę na nią pytającym wzrokiem. -To co czułaś, kiedy z nim rozmawiałaś i wcześniej, wtedy w naszym biurze.
-To było jak... - wzdycham. -Jakbym rozrywała się wewnętrznie na dwie oddzielne części. Jedna pragnie mieć go przy sobie i nigdy nie opuszczać, a druga odepchnąć go i żyć swoim życiem tak jak wcześniej, być tą nową Violettą, która wszyscy znają.
-Wiesz co?
-Hmm? - spoglądam na nią.
-Ja znam Violettę, która wybrałaby swoją lepszą stronę, bo obie wiemy, że taka posiada. - uśmiecha się lekko. -Zmieniasz się w inną wersję siebie, bo boisz się szczęścia i miłości, bo zostałaś zraniona i nie chcesz powtórki. Wiem co to znaczy, V, ale to nie odpowiedź na twoje pytania. Moja przyjaciółka wybrałaby szczęście. - podsumowuje Ferro, upijając łyk alkoholu.
-Nie wiem, czy ona wciąż istnieje.
-Istnieje. - zapewnia. -Widziałam ją. Była wtedy w towarzystwie Leona i była szczęśliwa. A to było nawet niedawno. - śmieje się cicho.
Kręcę bezradnie głową, nie wiedząc co robić.
-Vilu. - Lu kładzie swoją dłoń na moim kolanie, zawsze tak robi, gdy chce mnie wesprzeć. -Leon cię kocha, a ja wiem, że ty jego też. To naprawdę idealny facet dla ciebie. Zapewni ci bezpieczeństwo i pozwoli czuć się, jak najszczęśliwszy człowiek na świecie. Podaruje ci miłość, na jaką zasługujesz i której potrzebujesz. Dobrze wiem co mówię, słońce. Sama tego doświadczam. - na jej twarzy kwitnie szczery uśmiech. -Federico daje mi to wszystko i nawet więcej. Miłość sprawia, że człowiek wariuje i zmienia się pod jej wpływem. Ja jestem szczęśliwa, bo dopuściłam to szczęście do siebie. Ty też powinnaś to zrobić.
Słuchając jej słów, przepełnionych nadzieją i troską zaczęłam nieco inaczej patrzeć na sytuację w której się znajduję. Wiem, że Ludmiła ma rację i być może ta Violetta, którą ona zna lepiej niż mogłabym sobie wyobrazić... Może ona wciąż gdzieś tu jest.
Moje przemyślenia przerwał dzwonek do drzwi. Wymieniłam się z blondynką jednoznacznym spojrzeniem.
-Kogo tu niesie o tej porze? - pytam, a ta w odpowiedzi wzrusza ramionami odstawiając swoją lampkę z winem na szklany stolik.
Wspaniałomyślna Ludmiła wstała i poszła otworzyć drzwi, człowiekowi który śmie nam przerywać siostrzaną rozmowę. Zawsze traktowałam blondynkę jak siostrę, z wzajemnością oczywiście.
-Cześć kochanie. - z transu wybudza mnie donośny głos Federico. Serio? Nawet o tej godzinie nie mógł sobie odpuścić odwiedzin? Spoglądam na niego, wzdychając cicho.
-Federico, co ty tu robisz? - pyta zdziwiona Ferro, podczas gdy Włoch swobodnie przekracza próg naszego domu.
-Przyszedłem was odwiedzić. - mówi ucieszony zbliżając się do kanapy, na której siedzę. -A poza tym przyniosłem coś. - rzuca szybko i wyjmuje zza czarnej skóry butelkę z Tequilą. 
Patrzę na przyjaciółkę, ta wzrusza ramionami i siada obok swojego ukochanego.
-Federico, jesteś genialny. - stwierdzam, wpatrując się w butelkę z nowym trunkiem.
-Tak, ale widzę, że same zaczęłyście się upijać. - zerka na blondynkę. -Nie ładnie, skarbie.
Mija krótka chwila, a szatyn składa na ustach swojej dziewczyny namiętny pocałunek. Odwracam wzrok, myśląc o tym, jak bym się czuła, gdyby był tu też Leon.
-Viola! - do moich uszu dochodzi krzyk Pasquareliego. Aż podskakuję.
-Spokojnie, siedzę obok.
-Odpłynęłaś na chwilę, a Fede pytał czy ci dolać wina. - tłumaczy blondynka.
-Tak, poproszę.

//*//*//

Od autorki: Dzień dobry wieczór :) Jak widać na załączonym obrazku, było pięknie, kolorowo i szczęśliwie. Jednak, ja lubię troszkę zmieniać fabułę. Znaczy... Nie do końca ją zmieniłam, po prostu poczekacie sobie jeszcze troszkę, ale tylko troszkę na Leonettę. Nie długo ^^
Tak wiem, Fiolka znowu ma swoje odloty i humorki. Pewnie macie jej już dość ;d Całkowicie rozumiem. 
Dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem, ktoś kto widział notkę <klik> tą wie dobrze jakie mam aktualnie zdanie na temat komentarzy. Rozumiem, że wakacje i wszystko. Ale jednak jest tu masa wyświetlań, a z komentarzami słabo. 
Dobra nie rozpisuję się, bo pewnie i tak nie czytacie tych moich wypowiedzeń =) 
Pozdrawiam, Hope <3

5 komentarzy:

  1. Świetny rozdział! Wrócę jutro :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jednak trochę później :-/ Specjalnie dla ciebie oficjalnie zaczynam komentować :-D
      Jestem pierwsza! Hip hip hura!
      Rozdziały są: świetne, wspaniałe, genialne, cudowne i długo by jeszcze wymieniać. Nie patrz na liczbę komów tylko na wejścia, bo jest ich dużo, bardzo dużo, więc się ciesz :-)
      Do zo pod 25 xD
      /Nitka

      Usuń
  2. Świetny ��

    OdpowiedzUsuń
  3. Boski ;) nie mogę się doczekać następnego :D

    OdpowiedzUsuń