Rozdział 20: Nie chcę tego słuchać.


     Ubrałam się w czarną koszulkę bez ramiączek i krótkie jeansowe spodenki. Włosy zostawiłam mokre, niech same sobie radzą; ja mam teraz ważniejszy problem, który siedzi w mojej sypialni.
     Na samą myśl mam ochotę go zamordować. Wzdycham głośno. 
     Chwilę później wracam do swojego pokoju, lecz nigdzie nie widzę Verdasa. Co prawda jest ciemno, bo z pracy wracam już po zmroku. A ten idiota nie wpadł na pomysł żeby zaświecić światło. 
     Rozglądając się uważnie po całym pomieszczeniu czuję na swojej talii czyjeś dłonie. 

Rozdział 19: Szansa.


 Kilka dni później:   
     Dlaczego życie musi być takie skomplikowane?
     Dlaczego nigdy nic nie idzie po naszej myśli?
     Odłożyłam czarny długopis na bok i oparłam się o fotel. To niesamowite, jak bardzo niektóre rzeczy potrafią się komplikować, a zarazem układać. 
     Od samego rana siedzę w firmie, niestety sama ze sobą. Ludmiła i Diego pojechali na spotkanie biznesowe, na które młodszy Verdas nie miał ochoty jechać. Na dodatek, nie musiał być tam obowiązkowo. 
     Potrzebuję. Przerwy. Całe to siedzenie przy papierkach zdecydowanie męczy i przede wszystkim nudzi. Przyda mi się jakaś rozrywka, ale bardziej chyba potrzebuję kawy. 
     Wstałam. Zebrałam połowę tych dokumentów w całość i wzięłam do rąk. Rozejrzałam się przelotnie po moim biurze. Wypuściłam powietrze z płuc, po czym zaczerpnęłam nowego i po prostu wyszłam. 
     Pewnym krokiem przemieszczałam się po korytarzu siódmego piętra tego budynku. Moja pozycja w tym miejscu była teraz ważniejsza, dlatego też pracownicy patrzyli na mnie z większym szacunkiem niż wcześniej. 
     Będąc przy stanowisku tej nowej sekretarki... Chyba Amber się nazywa. Położyłam trzymane w ręku papiery i zlustrowałam ją uważnie wzrokiem. Brunetka uniosła głowę i spotkała się z moim wzrokiem. 
   -Pani Castillo. - usłyszałam. No bez przesady, jeszcze tak stara nie jestem. 
   -Panna Castillo. - poprawiłam ją. Nowi pracownicy - masakra. 
   -Oczywiście. 
   -Zajmij się tymi dokumentami. - spojrzałam na zegarek umiejscowiony na moim nadgarstku u prawej ręki. -Na piętnastą mają być u mnie. - kobieta wzięła papiery i odłożyła je na bok, po czym ponownie na mnie spojrzała. Była niepewna, nieśmiała. Chyba nie jestem aż taka straszna... 
   -Dokumenty będą na czas. Potrzebuje pani czegoś? 
   -Nie. Dziękuję to wszystko. - odburknęłam, po czym odeszłam od recepcji. 
     Oddalając się coraz bardziej postanowiłam odwiedzić kuchnię firmową. Należy mi się dobra kawa. Gdy tam dotarłam na szczęście było pusto. I dobrze, nie mam ochoty na konfrontację z innymi pracownikami. 
     Zaparzyłam sobie dobrą kawę z mlekiem i kostką cukru. Skosztowałam odrobinę. Pyszna. Kiedy wreszcie miałam to, czego chciałam wróciłam do swojego królestwa. 
    Siedząc i przeglądając kolejne papiery słyszę ciche pukanie do drzwi. Odpowiadam proszę. Do środka wchodzi Amber, ta sekretarka. 
   -Mam dla pani dokumenty, którymi już się zajęłam. - podchodzi i kładzie je na moim biurku. Kiwam głową, wymuszając lekki uśmiech. 
   -Dziękuję. Coś jeszcze? - pytam przyglądając jej się uważnie. 
   -Leon Verdas kazał przekazać, że czeka na panią w gabinecie. - dodała brunetka stojąc sztywno. Niepewnie poprawiła kosmyk włosów, który opadł jej na twarz. Leon chce mnie widzieć? Jeszcze tego mi brakowało. Skinam głową. Sekretarka wychodzi. 



     Kilka minut później zapukałam do jego biura. Najwidoczniej w pracy nawet nie możemy ograniczyć swoich kontaktów. Słysząc ciche proszę otwieram drzwi i wchodzę do środka. 
     Verdas siedzi przy swoim miejscu pracy tak zajęty, że nawet nie spojrzał kto taki postanowił złożyć mu wizytę. 
     Wzdycham cicho i zamykam drzwi za sobą. Podchodzę do biurka. Siadam na fotelu i czekam na reakcję. 
   -Wzywałeś mnie. - powiedziałam zakładając nogę na nogę. 
     Brunet podnosi wzrok spod dokumentów. Widzimy się dziś pierwszy raz. 
   -Tak. Mam dla ciebie papiery, które musisz przejrzeć. - przysuwa mi niebieską teczkę i lustruje mnie wzrokiem od góry do dołu. Wstaje z fotela. 
   -Cudownie. - odpowiadam z nutką sarkazmu w głosie. -Coś jeszcze? 
   -Panna Castillo dziś nie w humorze? - zauważył. 
   -Nie pana interes. W pracy nie musimy być przyjaciółmi. - syczę przymrużając lekko oczy. Brunet wydaje się być bardzo zainteresowany moją osobą. Mimo tego wciąż siedzę wygodnie. Jestem pewna siebie. Wiem co robić i jak się zachować. To wszystko to tylko gra; bez zasad. Verdas bierze głęboki oddech, po czym podchodzi do okna i przygląda się widokowi. Cóż, siódme piętro to jednak jest coś. Ja jednak wciąż pozostaję na swoim miejscu. 
   -Dwie sprawy. Jutro jest zebranie pracowników firmy, musisz być i się nie spóźnić. - oznajmił wciąż się nie odwracając. On sobie jaja robi? Wiem jakie mam obowiązki i godziny pracy. Tamten raz to był przypadek. -Druga sprawa to przyjęcie. 
   -Jakie przepraszam przyjęcie? - pytam. Leon się odwraca, zawiesza swój wzrok na mojej osobie. 
   -Moi rodzice organizują przyjęcie z okazji dwudziestu lat ich małżeństwa. Większość pracowników jest zaproszona. Musisz się tam zjawić. - przerywa na chwilę. -Ze mną. - że co proszę? 
     Staram się jakoś ograniczyć z nim kontakt, żeby nie zbliżyć się za bardzo. Żeby potem nie bolało jak przyjdzie co do czego, a on mi oznajmia że mam iść z nim na przyjęcie ich rodziców. I może udawać jeszcze parę? Nie. Nie ma mowy! Ja doskonale wiem jak my dwoje na siebie działamy... 
     Wykluczone. 
   -Nie! - syknęłam jadowicie. -Nie i koniec. 
   -Violetta. Moja matka prosiła, byśmy zjawili się tam razem. 
   -A mnie to już nikt nie zapyta o zdanie... - warczę. -Nie mam zamiaru wybierać się tam z tobą. 
   -Co ci jest? Jesteś nadto pewna siebie, oschła i chłodna. - wytyka mi Verdas. Przewracam oczami. 
   -Co mi jest? To ty mi oświadczasz, ze mam iść z tobą tam czy tego chcę czy nie! 
   -To nie ode mnie zależy. Zrozum. - powiedział pewnym głosem. 
     Nagle drzwi się otwierają. Odwracam głowę. Do środka wchodzi Diego, brat tego idioty. 
   -Dlaczego tak krzyczycie? Słychać was na całym piętrze. - stwierdza szatyn. Obdarowuję Leona wściekłym spojrzeniem. 
   -Już skończyliśmy. - syczę, po czym wstaję i kieruję się ku drzwiom.
   -Violetta... - zaczyna młodszy Verdas. Niestety nie dany mu było skończyć, gdyż wyszłam z tego pomieszczenia. 
     Jeszcze tego mi brakowało... 



     Nowy dzień, nowe sprawy i wyzwania.
     Mimo wszystko, mam nadzwyczajnie cudowny humor.
     Pewnie to zasługa Diega, który złożył mi poranną wizytę w domu.
     Kręcę lekko głową, przeglądając kolorowe czasopismo dla kobiet. Moda. Moda. Wszędzie moda! W końcu to coś, o czym marzę, a Federico pomaga mi spełnić to marzenie.
     To wspaniałe, jak bardzo inni ludzie mogą nam pomóc.Wystarczy chcieć przyjąć tą pomoc.
     Przechadzam się po wysokim budynku stukając swoimi obcasami o podłogę. Mam umówione spotkanie z pewną kobietą, której szczerze nie znam, ale twierdzę, że się nie polubimy. To właścicielka tego całego wieżowca i przy odrobinie szczęścia moja przyszła szefowa.
     Federico czeka na mnie na miejscu. Podchodzę do Włocha. Wydaje się jakiś spięty. Zgaduję, że to reakcja na kobietę, z którą mamy się spotkać.
   -Wszystko w porządku? - pytam, dotykając jego prawego ramienia, by dodać mu otuchy.
   -Tak, wszystko okey. Po prostu nie przepadam za tą kobietą. - tłumaczy. Przyjaciel przeczesuje dłonią swoje bujne włosy. -Wchodzimy?
   -Jasne. - przytakuję.
     Pasquarelli chwyta za klamkę drewnianych drzwi i pcha w swoją stronę. Pewnym krokiem wchodzę do środka, jako pierwsza. Federico jest zaraz za mną, zamyka drzwi i przystaje u mojego boku.
     Przy ogromnym biurku siedzi starsza kobieta, zgaduję że ma na karku czterdziestkę. Przełykam cicho ślinę. Tutaj muszę zachować powagę i pokazać profesjonalizm. To nie są przelewki, chodzi o moją przyszłość.
     Blondynka unosi wzrok spod ekranu czarnego laptopa. Obok znajdują się przeróżne teczki, szkice i dokumenty. Jednak mimo wszystko góruje niespotykany porządek. Zupełnie co innego niż ma Diego.
   -Francesca Caviglia i Federico Pasquarelli. - usłyszałam. -Witam w moim królestwie. - kobieta wstaje, po czym podchodzi i wyciąga do mnie dłoń. Odpowiadam tym samym z lekkim uśmiechem na ustach. Identycznie postąpiła z moim przyjacielem. -Nazywam się Cynthia Feel, miło mi was poznać.
   -Nam również. - odparłam, starając się pokazać z jak najlepszej strony.
     Kiedy kobieta wraca do swojego biura przechylam się lekko ku Fede.
   -Skąd ty ją znałeś? - szepczę.
   -Od innych pracowników tego budynku. Masz wypaść najlepiej. - odparł równie cicho.
   -Usiądźcie, zapraszam. - zawołała nas Feel.
     Podeszliśmy do dwóch czarnych foteli i usiedliśmy wygodnie. Zerknęłam na przyjaciela, wydawał się bardzo pewny siebie. Ostatecznie przeniosłam wzrok na kobietę naprzeciwko.
   -Francesca, mam tu twoje CV. Prezentuje się bardzo dobrze. - przyznała Cynthia, trzymając w ręce teczkę z moimi dokumentami osobistymi. Odpowiedziałam promiennym uśmiechem. -Poza tym jesteś bardzo piękną i zgrabną dziewczyną. Myślę, że nie ma przeciwstawień, byś pracowała dla mnie. - jest! Udało się! Cieszę się w duchu.
   -Bardzo dziękuję, to dla mnie wspaniała wiadomość.
   -Jeśli tylko chcesz możesz pracować od jutra. Będziesz moją prawą ręką, mam zamiar się tobą zająć na poważnie... Masz przed sobą świetlaną przyszłość, jeśli tylko tego chcesz. - powiedziała moja przyszła szefowa.
   -Oczywiście, zgadzam się.
   -Wspaniale. Resztę uzgodnię z twoim przyjacielem.
   -To naprawdę wielka szansa dla Francesci, zapewniam, że jej nie zmarnuje. - wyrwał Federico.
   -Mam taką nadzieję.



     Prysznic. Dokładnie tego mi było trzeba.
     Weszłam do kabiny i powoli odkręciłam kurki, które spowodowały, że z prysznica zaczęła lecieć ciepła woda. Przymknęłam oczy. Kocham to uczucie. Tej wolności, samotności i spokoju.
     Przeczesałam dłońmi mokre już włosy. Zaraz po tym oparłam je o szkło w kabinie prysznicowej. Otworzyłam delikatnie oczy. W głowie wciąż miałam sytuację z dzisiejszego popołudnia. Leon. Diego. Ugh! Jakim prawem kazał mi iść z nim na jakieś durne przyjęcie, nawet nie pytając mnie o zdanie? To żałosne.
     Starając się nie myśleć nalewam sobie na dłonie mleczko czekoladowe i rozcieram je po całym ciele. Wszystko spływa po mnie razem z chłodną wodą. Oddycham głęboko.
     Po wszystkim zakręcam wodę, wychodzę z kabiny i owijam swoje mokre ciało białym ręcznikiem. Podchodzę do lustra i spoglądam w swoje odbicie.
     Kim ja właściwie jestem?
     Kręcę bezsilnie głową i odchodzę. Przekraczając próg swojej sypialni zauważam, że nie jestem tu sama. Leon, we własnej osobie siedzi wygodnie na fotelu i lustruje mnie pożądliwym spojrzeniem.
     To są chyba jakieś kpiny.
   -Wyjdź. - syczę do bruneta. Ten w odpowiedzi śmieje się cicho.
   -Ładnie ci w samym ręczniku. - słyszę po chwili. Dla niego to serio jest zabawne?
   -Jak wszedłeś? - pytam przez zaciśnięte zęby. Jakim prawem on tu się w ogóle znajduje? W  M O J E J sypialni?!
   -Ludmiła akurat wychodziła z domu jak przyjechałem. - tłumaczy Verdas.
   -To cię nie usprawiedliwia. Nie masz prawa mnie nachodzić w mojej sypialni. - mówię, z naciskiem na przed ostatnie słowo. Brunet jest niewzruszony.
   -A ty nie masz powodu, by ode mnie uciekać. - nie wygra. Nie i koniec! Przygryzam dolną wargę. -Jak przyciśniesz bardziej, zacznie krwawić.
   -Ohh... Zamknij się. - warczę.
     Starając się zignorować uwagi Verdasa podchodzę do komody. Wysuwam jedną z szuflad i szukam bielizny, którą mogłabym założyć. Biorąc pod uwagę fakt, że nie licząc ręcznika jestem naga, a obok znajduje się Leon, który przeszywa mnie wzrokiem na wylot.
   -Uciekasz. - słyszę cichy głos przy uchu. Wzdrygam. Czuję jego ciepły oddech na mojej szyi. Boże, Verdas odejdź zanim stanie się to czego od kilkunastu godzin pragnę uniknąć. Mimo wszystko milczę. -Chciałbym poznać zasady.
     Niech on do cholery przestanie! Czy to takie trudne do zrozumienia, że nie chcę, żeby się do mnie zbliżał? Nie potrafimy być przyjaciółmi, a nie chcę robić nic pochopnie i bezmyślnie.
     Zimne krople wody skapują mi z włosów.
     W tej sytuacji, czuję się zupełnie bezradna.
   -Zasady czego?
   -Gry, w którą ze mną grasz. - odpowiedział oddalając się wreszcie.
   -Tutaj nie ma zasad. - oznajmiam, po czym odwracam się i posyłam mu gniewne spojrzenie. -A teraz wyjdź.
   -Ubierz się. Musimy porozmawiać.
   -Żartujesz? Powiedziałam, żebyś wyszedł. - warknęłam w stronę bruneta.
   -Violetta nie wyjdę, dopóki ze mną nie porozmawiasz.
   -Przecież rozmawiamy!
   -Krzyczysz. To nie rozmowa. - stwierdził Verdas przyglądając mi się badawczo. Przygryzł dolną wargę i patrzył na mnie tak, jakby chciał mnie co najmniej pocałować. Niedorzeczne.
   -Leon. - syczę.
   -Idź się ubierz, poczekam tutaj.
     Ten człowiek wyprowadza mnie z równowagi!

Od autorki: Rozdział numer dziewiętnaście już na blogu. Jak ten czas szybko leci, powiedziałabym, że dopiero co pisałam pierwszy rozdział, ale nie pamiętam kiedy to miało miejsce ;d Jestem ostatnio strasznie roztrzepana ;x Zauważyłam, że aktywność co do komentarzy strasznie zmalała. Praktycznie do zera :x Martwi mnie to strasznie. Na koniec pozdrawiam, Hope! :)
Next - min. 7 komentarzy. 
 
   

Rozdział 18: Przyjemny poranek.


          Otwieram oczy. Jestem w miejscu którego nie znam... Nie pamiętam jak się tu znalazłam ani kiedy. Przeczesuję dłonią swoje czarne jak smoła włosy i podnoszę się do pozycji siedzącej. Gdzie ja do cholery jestem? Nie wiem, czy mam się bać, czy może cieszyć. Zdecydowanie nie podoba mi się taki obrót sytuacji. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym się znajduję. Na sofie leżały jakieś ubrania. Wokół panował półmrok. Wstałam i jednym ruchem rąk odsłoniłam wszystkie zasłony. Światło ładnie dało mi po oczach. I jedyne co teraz czułam to niesamowity ból głowy. Przebrałam się w ciuchy które leżały na tej sofie i wyszłam z pokoju w którym spędziłam noc. Moim oczom ukazał się długi korytarz. Idąc przez niego zauważyłam schody w dół. Zeszłam po nich i znalazłam się na parterze. Łuk w ścianie prowadził do kuchni. Kolejny do jadalni. Gdy już obejrzałam te pomieszczenia zauważyłam jasne meble i dużo światła słonecznego w jednym z pokoi. Salon. Szłam po cichu, z pewnością, że nie jestem tutaj sama. Przekraczając próg salonu potwierdziły się moje przypuszczenia. Uśmiechnęłam się szeroko na widok Leona i Diego śpiących na kanapie, oraz Federico'a na fotelu. Są niemożliwi. Ciekawe gdzie Viola i Ludmiła... Westchnęłam. Chyba czas obudzić choć jednego z nich, albo najlepiej wszystkich. Podeszłam cicho do kanapy i przystanęłam na środku salonu. 
   -Pobudka! - krzyknęłam. Włoch aż spadł z fotela reagując na mój krzyk. Verdasowie zaczęli powoli otwierać oczy. 
   -C-co? Co tu się dzieje? - odezwał się Pasquarelli usiłując wstać z podłogi. 
   -Gdzie ja jestem? - spytał młodszy Verdas. No oni sobie chyba ze mnie jaja robią. 
   -To chyba ja powinnam o to spytać pierwsza. 
   -Jesteśmy u mnie, Francesca. - odpowiedział Diego ziewając leniwie. -Ale się nie wyspałem. 
   -Was też tak plecy bolą? - Leon aż zgiął się wpół, próbując się wyprostować. 
   -Jesteście jak dzieci. 
   -Ej, to wy wczoraj zasnęłyście w samochodzie. - wspomniał szatyn. O proszę, tego akurat nie pamiętałam. 
   -Zrobię wam kawy. - powiedziałam, po czym poszłam do kuchni. 



          Obudziłem się strasznie obolały i zmęczony. Wcale się nie wyspałem. Ale co się dziwić, skoro dzieliłem kanapę ze swoim bratem. Na dodatek Fran wparowała i zrobiła nam dosyć brutalną pobudkę, a potem jak gdyby nigdy nic poszła zrobić nam kawę. Zabawne. 
   -Chyba trzeba obudzić dziewczyny. - rzucił Diego rozkładając się na kanapie. -Idźcie je obudzić, a ja przypilnuję, żeby Fran nie spaliła mi kuchni. - dodał, po czym wstał o resztkach sił i wyszedł z salonu. 
   -To co... Idziemy... 
     Minęło kilka minut, a już wchodziłem do pokoju, gdzie zostawiłem Castillo. Wciąż spała. Zamknąłem za sobą drzwi, tak, by jej nie zbudzić. Choć taki był mój cel. Podszedłem do łóżka i przyjrzałem jej się dokładnie. Była taka niewinna i słodka, że aż trudno było mi ją budzić. Na szczęście wcale nie musiałem tego robić. Brunetka sama zaczęła otwierać oczy. 
   -Leon. - usłyszałem jej cichy głos. Uśmiechnęła się promiennie. -Co tu robisz?
   -Przyszedłem cię obudzić, ale na szczęście obudziłaś się sama. - odparłem. 
   -Gdzie jesteśmy? Bo to chyba nie jest moja sypialnia. 
   -U mojego brata. W drodze do domu zasnęłyście w samochodzie i musieliśmy przyjechać tutaj. - wytłumaczyłem. Violetta wstała z łóżka i podeszła do lustra. Ja również wstałem, niestety z okropnym bólem pleców. 
   -Wszystko dobrze? - spytała nieco zmartwiona. Zauważyła. 
   -Tak, jasne. 
   -Leon, widzę, że wcale tak nie jest. - podeszła do mojej osoby i przyjrzała mi się. -Powiedz, że nie spędziłeś nocy na kanapie... 
   -Z Diegiem i Fede. Aczkolwiek Federico spał na fotelu obok. 
   -Jesteś jak dziecko. - stwierdziła, po czym obeszła mnie i po chwili poczułem jej ręce na plecach. Masowała z niesamowitą delikatnością, ale porządnie. Po kilku minutach ból zaczął znikać. Odwróciłem się do brunetki i posłałem jeden z ładniejszych uśmiechów. 
   -Dziękuję. - powiedziałem. Castillo położyła jedną dłoń na moim policzku, drugą na torsie, później czułem tylko jak całuje mnie w policzek. Zadziwia mnie z każdym dniem. -A to za co? - spytałem, gdy się odsunęła. 
   -Za wszystko. Przede wszystkim za to, że się mną opiekujesz. - wyznała oddalając się ode mnie. Podeszła do lustra i zaczęła poprawiać włosy. 
   -Jestem twoim przyjacielem, zawsze będę się tobą opiekował. - przyjaciel... W przypadku moim i Castillo to dla mnie denerwujące słowo. -Nie będę ci przeszkadzał. 
   -Nie przeszkadzasz. Zostań. - poprosiła brunetka. 
   -Jeśli tylko chcesz. - uśmiechnąłem się. 
   -Chcę. 



   -Zadzwonię do rodziców, że dziś bierzemy wolne od pracy. Nie możemy iść tam w takim stanie. - zdecydował Diego. 
     Siedziałam przy stole przyglądając się Ludmile, która właśnie wkroczyła pewnym krokiem do tego pomieszczenia. Zaraz za nią podążał uśmiechnięty Pasquarelli. Usiedli wygodnie i zajęli się smarowaniem gofrów czekoladą, dżemem lub po prostu posypywaniem ich owocami i cukrem pudrem. Kaloryczne śniadanie, ale przede wszystkim dobre. Uśmiechnęłam się na widok trójki przyjaciół. Choć Diego to raczej bliższa mi osoba, od przyjaciela. Podoba mi się i nie muszę tego przed sobą ukrywać. Jest taki szarmancki, czuły i opiekuńczy... Brak słów, by to dokładniej opisać, ale chyba czuję coś do niego. 
   -Francesca. - usłyszałam radosny głos Fede, który wybudził mnie z myśli. Spojrzałam na niego, był dziś przepełniony energią. 
   -Coś się stało? - spytał przyglądając mi się badawczo. 
   -Nie. Dlaczego? - odparłam, po czym zajęłam się goframi. 
   -Siedziałaś tak zamyślona przez jakiś czas, czyżby to przez Diega? - uśmiechnęła się Ferro. 
   -Wcale nie. Nawet tak nie myśl. - skarciłam ją. Miała więcej racji, niż myślała, ale to wciąż nie powód by to ujawniać. 
   -I tak się wyda. - stwierdził brunet. 
   -Nieuniknione. 
   -Zajmijcie się jedzeniem. - powiedziałam zabijając blondynkę wzrokiem. 
     Minutę później Diego wrócił do stołu. Tamci dwoje na szczęście zmienili temat. 



          Po zjedzonym śniadaniu udałam się do pokoju w którym spałam dzisiejszej nocy. Był tam mój telefon i cała reszta, którą miałam przy sobie na dyskotece. Na samą myśl się uśmiecham. Pamiętna noc. Siedząc na łóżku i przeglądając zdjęcia na swoim telefonie, oczywiście te z wczoraj usłyszałam ciche pukanie do drzwi. 
   -Proszę. - rzuciłam. 
     Zza drzwi wyszedł Diego. Posłałam mu ciepły uśmiech i kiwnęłam, by podszedł. 
   -Co robisz? - usiadł obok mnie. 
   -Nic ważnego. - odłożyłam komórkę na etażerkę i spojrzałam na szatyna. Wydawał się jakiś spięty i niepewny siebie. -Coś się stało? 
   -Nie, dlaczego o to pytasz? 
   -Jesteś jakiś nieswój. - powiedziałam. 
   -Francesca... - zaczyna. Patrzę na niego niespokojnie. -Chodzi o to... Ehh... Gdzie poszłyście z Violettą wtedy na gali? Nie było was długo. Martwiliśmy się z Leonem. - wyznał Verdas. Ahh... więc o to chodzi. 
   -Chciałyśmy się przewietrzyć, a potem poszłyśmy do łazienki po prostu poprawić wygląd. - wytłumaczyłam spokojnie. Widząc jego zakłopotanie chwyciłam delikatnie jego dłoń, by dodać mu otuchy i odwagi. Rozmowa nie musi być trudna, ważne, żeby była szczera. Po krótkiej chwili ujrzałam jego uśmiech. 
   -Wy poszłyście. Ludmiła wróciła do Fede... Pomyślałyście jak my się poczujemy? Biorąc pod uwagę fakt, że wcześniej tańczyłyście z tymi facetami. - Czyżby Diego był zazdrosny? O mnie? No nie wierzę... 
   -Diego, posłuchaj mnie uważnie. Nie miałam z tamtym mężczyzną nic wspólnego. To był jeden taniec, a że wyszyłyśmy wtedy kiedy oni to zwykły zbieg okoliczności. - powiedziałam patrząc mu w oczy. Ulżyło mu. Widziałam to i czułam. -Nie zrobiłabym ci tego. 
   -Co masz dokładnie na myśli? - dopytał zainteresowany, ściskając lekko moją dłoń. 
     Wypuściłam powietrze z płuc, spuściłam wzrok. Co ja mam mu powiedzieć? Że mi się podoba? Głupie. Diego dotknął mojego podbródka, sprawiając, że ponownie widziałam jego brązowe oczy. Zbliżył się niebezpiecznie. Cholera, przecież go nie odepchnę. A powinnam... Nie znamy się długo, a wiem, że coś do niego czuję i to na pewno nie jest przyjaźń. W jednej chwili doznałam nagłego przypływu energii, czułam się, jakbym mogła dotknąć nieba. Miłość. Chyba tylko tak mogę to określić. Poznałam smak jego ust. Położyłam dłoń na jego policzku. Sprawił, że czułam się niesamowicie. Całowaliśmy się z taką pasją, namiętnością... Uczuciem. Jestem pewna jednego... Że to co czuję teraz i w tym momencie jest słuszne i przede wszystkim odwzajemnione. Położyłam się na łóżku i pociągnęłam szatyna za sobą. Byłam szczęśliwa. Po raz pierwszy myślę, że to ma jakąś przyszłość, ze to nie był błąd. Gdy się od siebie oderwaliśmy spojrzałam mu w oczy. Widziałam w nich miłość i szczęście. -To chciałaś mi powiedzieć? - spytał, starając się uspokoić oddech. 
   -Tak, to chyba to. - szepnęłam uśmiechając się. 
   -Czuję coś do ciebie Francesca, czułem to od momentu gdy pierwszy raz cię zobaczyłem. I wiem, że ty czujesz to samo... - zadziwił mnie tym wyznaniem. 
   -Kocham cię, Diego. - powiedziałam na jednym wdechu. Zrobiłam to. Odważyłam się! 
   -Bądź ze mną, teraz i zawsze... - poprosił szatyn. 
   -Będę. - odparłam, po czym mocno go przytuliłam. 
     Czasami życie jest bardziej skomplikowane niż możemy sobie wyobrazić. To trudne do zrozumienia, a jeszcze bardziej do wykonania. Ogarnięcie tego. Te wszystkie uczucia; dobre i złe. Uszczęśliwiają nas i przeciwnie. Jednak są osoby, które potrafią sprawić, że nasze życie obraca się do góry nogami i sami nie wiemy jak to się właściwie dzieje. Wtedy trzeba po prostu pozwolić tym osobom towarzyszyć nam w naszej drodze. Cieszyć się z tego co mamy. To proste... 



          Mija godzina piętnasta, a ja chodzę i szukam starszego Verdasa po całym domu. Zniknął gdzieś albo wyparował. Idąc korytarzem widzę, że właśnie wychodzi z pokoju Francesci we wspaniałym humorze. Uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Dawno nie widziałam go takiego szczęśliwego. Ciekawe co się stało... Odchodząc od drzwi zauważa mnie na swojej drodze. 
   -Violetta. - mówi zdumiony. -Co tu robisz? 
   -Stoję. Chwilowo mieszkam. No i przede wszystkim szukam cię po całej willi, a ty cały czas byłeś u Fran. Na dodatek wychodzisz od niej cały w skowronkach. - stwierdzam. Diego uśmiecha się szeroko, po czym podchodzi i mocno mnie przytula. 
   -Po prostu jestem szczęśliwy. - słyszę. 
   -Bardzo cieszę się z tego powodu. 
   -Ja też. Po co mnie szukałaś? - pyta odsuwając się trochę 
   -Chciałam porozmawiać. Wiesz, jak za dawnych czasów. - powiedziałam. 
   -No widzisz, ja również chętnie z tobą porozmawiam. - odpowiada Verdas. 
     Schodzimy po schodach i udajemy się do salonu. Jest pusty. A ja nie mam zielonego pojęcia gdzie podziała się reszta. Leon odkąd wyszedł ode mnie zniknął. Później już go nie widziałam co mnie trochę martwi. 
   -O co chodzi? Mów. - nalega szatyn. 
   -Dawno rozmawialiśmy, chciałam wiedzieć jak się czujesz i co u ciebie. To chyba wszystko. Diego uśmiechnął się promiennie i przyjrzał mi się dokładnie. Jego wzrok mówił to na pewno wszystko? I co, mam mu powiedzieć o wczorajszej akcji? O tym jak myślę cały czas o jego bracie? To bez sensu. Nie interesują go takie sprawy, a przynajmniej moje problemy miłosne. Je akurat muszę rozwiązać sama, albo z kimś, do kogo żywię to dziwne uczucie. Violetta Castillo się nie zakochuje. Nie i koniec kropka! 
   -Skoro tak się uparłaś na mnie... Będę z tobą całkowicie szczery. Właśnie rozmawiałem z Francescą. Powiedziała mi gdzie poszłyście wtedy na gali. - przewracam oczami. -Całowaliśmy się... 
   -Naprawdę?! Diego, jestem z ciebie dumna. - przerywam mu gwałtownie. Verdas się śmieje. 
   -Ale nie przerywaj mi Violu. - poprosił. Skinęłam głową. -Czuję coś do tej dziewczyny i wiem, że to jest prawdziwe. No i chyba jesteśmy razem. 
   -To wspaniale! - cieszę się jak głupia. 
   -Ale proszę cię, nie mów tego nikomu na razie. A teraz chciałbym słyszeć co dręczy moją kochaną Violę. - uśmiechnął się. No to mi już nie jest do śmiechu. 
   -Myślę o wczorajszej nocy. - wyznałam. Diego spochmurniał. 
   -Co dokładnie? 
   -Sama nie wiem, nie mogę zapomnieć tego jak Leon mnie wtedy zignorował... Jak po niego poszłam. To nie było fair, nie powinien się tak zachować. Tym bardziej że byłam sama, bo wszyscy się gdzieś rozeszliśmy. 
   -Myślisz o moim bracie? - uśmiechnął się Verdas. 
   -To nie jest zabawne. 
   -Dobra, przepraszam. Violu, znasz Leona... On po prostu ma swoją logikę i czasami po prostu musisz dać upust jego zachowaniom. Uwierz mi, jemu też nie łatwo było ciebie odrzucić wtedy. 
   -Skąd to wiesz? 
   -Bo widzę, jak na ciebie patrzy. Jesteście przyjaciółmi, jak ja i ty... - zasugerował szatyn. Kręcę delikatnie głową. 
   -Ale nie potrafimy rozmawiać tak jak ja i ty. To zupełnie co innego. - stwierdzam po chwili. 
   -To nie musi być takie trudne. Wystarczy odrobina chęci i szczerości. Rozmawiasz ze mną w ten sposób, bo chcesz to robić, bo chcesz, żeby to właśnie tak wyglądało. Masz pewność, że cię wysłucham i pomogę. 
   -Dokładnie. Z Leonem się zawsze kłóciłam, a ty mnie wtedy wspierałeś. Może to dlatego... 
   -To ty musisz wiedzieć czego naprawdę chcesz. Szczęściu trzeba pomóc, pamiętaj Violu. - powiedział Diego, po czym wstał i wyszedł z salonu. Zostawił mnie z tysiącem myśli... Ale zawsze wiem, że mogę do niego iść i mi pomoże. 

Od autorki: W to piękne - niesamowicie nudne wtorkowe po południe, bo wieczorem jeszcze tego nie można nazwać - dodaję wam rozdział! W informacjach jest już zamieszczona treść, kiedy dokładnie pojawiają się rozdziały, zamierzam się do tego stosować, gdyż wyszło tak, że teraz ''zajmuję'' się jeszcze jednym blogiem. Chyba wiecie który mam na myśli ;d No ale nic, nie rozpisuję się. Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Pozdrawiam, Hope :* 


One Shot: Życie to nie bajka.

Przeczytajcie notkę pod one shot'em - proszę, to ważne.


          Wspomnienie. 
          Rozstanie. 
          Śmierć. 
     Trzy idealne słowa, którymi mogłabym opisać swoje obecne życie, obecną sytuację. 
     Te trzy rzeczy prześladują mnie od długiego czasu, niszczą moją psychikę i życie. Nie wierzę, że naprawdę kiedyś myślałam, że wszystko się ułoży. Bzdury. Nic się nie ułoży, bo życie to suka, która nie pozwala być szczęśliwym. Tutaj albo jesteś silniejszy i potrafisz sobie radzić ze złym losem, albo jesteś wrakiem człowieka, któremu nikt już nie pomoże. 



     Śmierć. Tak cholernie trudna do zrozumienia rzecz, której musimy podołać i pojąć. 
     Piękne wiosenne po południe. Słońce ogrzewa moje ciało, wiatr delikatnie rozwiewa falowane, brązowe włosy. Stoję przed trumnami moich rodziców. Kilka dni temu mieli śmiertelny wypadek na jednej z ulic Barcelony. Dziś nadszedł czas, by pożegnać ostatnie osoby, które pozostały w moim życiu. Zostałam całkowicie sama, już nikt mi nie pozostał. Przyjaciele mnie zostawili, w chwili w której najbardziej ich potrzebowałam. Wszyscy się ode mnie odwrócili. 
     Staram się stłumić płacz, jednak bezskutecznie. Gorzkie łzy spływają po moich bladych różanych policzkach. Ciepły wiosenny wiatr łka wraz ze mną. Prawą dłonią ocieram spokojnie oba, mokre już policzki. 
     Za jakie grzechy? - pytam sama siebie w myślach. Wokół mnie stoi mnóstwo znajomych ludzi, przyszli w tym samym celu co ja. Pożegnać moich rodziców, zobaczyć ich smutne twarze po raz ostatni. 
     Panuje cisza. Unosząc wzrok ku górze modlę się, by to cierpienie się skończyło. Rozglądam się, chcąc zobaczyć kogo tu przyniosło. Widzę swoją byłą przyjaciółkę Francescę, w towarzystwie Verdasa, Ferro i Pasquareliego. Oni wszyscy to fałszywi ludzie. 



   -Viola, wiesz może gdzie był ten pomost, na którym się poznałyśmy? - słyszę melodyjny głos Francesci. Uśmiecham się promiennie, widząc jej uradowaną twarz. W prawej ręce trzymała koszyk pełen jedzenia, a w lewej duży koc. Wybierałyśmy się właśnie na łąkę. 
   -Tak, pamiętam gdzie był. - odpowiadam po chwili. 
   -To wspaniale, Leon, Ludmiła i Fede już tam na nas czekają, a ja niezbyt się orientuję w terenie. 
   -Wiem to, Fran. - śmiejemy się cicho. 
     Spacerujemy razem po kwiecistych łąkach, początki lata dają o sobie wyraźne znaki. 
   -Patrz! - krzyczy Włoszka. -Czekają na nas. - patrzę w tą stronę, w którą ona. Faktycznie stoi tam trójka naszych znajomych, machają nam rękami. 
   -Chodźmy. - wyrywam. 
...
   -Kocham was. - mówię uśmiechając się szeroko. 
   -My ciebie też, Viola. - rzuca twardo Ludmiła. 
   -Obiecajcie mi, że nigdy się nie rozstaniemy. - proszę, chwytając ich za dłonie. 
   -To się nie zdarzy, bo zawsze będziemy razem. 



     Przymykam oczy, usiłując wymazać to wspomnienie z pamięci. Wspomnienia powinny sprawiać radość, wywoływać uśmiech na twarzy... Moje wywołują tylko i wyłącznie ból i cierpienie. 
     Spuściłam głowę, starając się nie ukazywać tego co czuję. Trumny zostały spuszczone na linach pod ziemię, a moje serce pogrążało się w coraz większej rozpaczy. Nie potrafię tego zaakceptować. Nie potrafię zaakceptować faktu, że jedyni ludzie, których miałam odeszli na zawsze. 
     Wycieram kolejny potok łez, które nawilżyły moją twarz. Czuję na sobie wzrok innych ludzi, którzy się tu zjawili. Współczucie, ból i wielką stratę. Spojrzenie, jakim obdarowała mnie Ludmiła miało takie samo znaczenie. 
     Kieruję wzrok ku górze. Niech to się skończy. 



     Ciemność, otoczyła mnie z każdej możliwej strony. Na zewnątrz i w sercu. 
     Wybiła godzina dwudziesta druga, a ja wciąż trwam przy grobie moich rodziców. Klęczę, opierając dłonie na szlifowanym, białym kamieniu, z którego wykonano kapliczkę. Łkam cicho, nie mogąc powstrzymać wszystkich emocji, które uderzyły we mnie z niesamowitą siłą. 
   -Błagam, nie zostawiajcie mnie... - mówię cicho, skruszona, w agonii smutku i bólu. -Dlaczego akurat teraz? Dlaczego wy? - płaczę. -Życie jest niesprawiedliwe. Nie zasłużyłam na taki los... - ponoszę głowę i spoglądam na zdjęcia dwójki kochających mnie ludzi, które zostały umiejscowione nad ich nazwiskami. -Nawet wy mnie zostawiliście. Jak wszyscy ludzie na tym pieprzonym świecie. -łkam cicho pozwalając gorzkim łzom znów spłynąć po mojej bladej twarzy. 
     Wstaję o ostatkach sił i wbijam wzrok w imiona Maria Castillo oraz German Castillo. Dlaczego to tak cholernie boli? 
   -Nie powinnaś tu być o tej porze. - słyszę znajomy głos. Odwracam głowę i pomimo zamazanego obrazu, spowodowanego łzami dostrzegam sylwetkę Ludmiły. Za nią stoi pozostała trójka, ze skruszoną miną. Żartują sobie? Nie potrzebuję litości. Nie chcę jej. 
   -Nie masz prawa mówić mi gdzie powinnam być, a gdzie nie. - syczę przez łzy, skupiając wzrok na grobie rodziców. 
   -Wiem, Violetta. Po prostu martwimy się o ciebie, zostawienie cię samej teraz byłoby zbyt egoistyczne z naszej strony. - odzywa się blondynka z szatynką na przemian. 
   -Teraz? - kpię nie patrząc na nie. -Teraz jest to egoistyczne? - kręcę niedowierzająco głową. -Wcześniej zrobiliście to bez skrupułów. 
   -Vio... - zaczyna Federico, patrzę na niego z nienawiścią w oczach. 
   -Federico. - przerywam mu. -Ty też nie jesteś lepszy, więc oszczędź sobie zbędnych słów. Są bez znaczenia. 
   -Nie powinnaś być teraz sama. - wyrywa twardo Ludmiła. 
   -Nie jestem sama. - mówię półgłosem. -Oni są ze mną gdzieś w pobliżu. - zerkam na grób. 
   -To cię zniszczy. - rzuca Verdas, wychodząc przed blondynkę. -Samotność. - dokańcza. 
   -Wiesz co mnie niszczy? - pytam po chwili. -Ludzie... Są egoistyczni, zapatrzeni w siebie i swoje ego. Zrobią wszystko, by zniszczyć swoich wrogów. Wykorzystają każdą chwilę słabości, by zrównać cię z ziemią. - powiedziałam spokojnie, w czasie gdy moje oczy ograniczały ilość łez. 
   -To nie prawda. - zaprzecza szybko Włoszka. 
   -Mówisz tak, bo nie jesteś na moim miejscu i nigdy nie będziesz. Ty masz przyjaciół, którzy cię nie zostawili, kiedy najbardziej ich potrzebowałaś. Los nie odebrał ci wszystkich bliskich, którzy ci pozostali. Nie jesteś sama. Nie cierpisz tak jak ja... Więc nie mów mi, że to nie prawda... Bo nie znasz życia. - stwierdzam. Jestem szczera, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. 
   -Jesteś zraniona, nie wiesz co mówisz. - powiedział Leon, obserwując mnie bacznie. Prycham cicho - rozśmiesza mnie. 
   -Leon, ja doskonale wiem co mówię. A mówię szczerą prawdę, której wy nie potraficie przyjąć. Jesteś szczęśliwy, masz wszystko czego chciałeś... Co tu jeszcze robisz? - cisza. -Co do jednego masz rację, bo słowa tak naprawdę mają wielką wartość, jeśli poparte są czynami, faktami. Nic nie znaczą, jeśli są puste. Moje przepełnione są doświadczeniem, cierpieniem które duszę w sobie i przede wszystkim - nie są kłamstwem. Nie rozumiem, czego wy tutaj nie potraficie pojąć. - kpię. -Szczerość boli? Nawet nie wiesz, Fran, jak bardzo bolą kłamstwa. Złożone obietnice - tutaj przenoszę wzrok na Ferro, ta spuszcza głowę. - wspomnienia. - dokańczam. 
   -Violetta... 
   -Zamilcz, Federico. - gromię go spojrzeniem. -Odejdźcie, nie macie tu czego szukać. Pokazaliście na co was stać rok temu. To było wystarczająco dużo... - powiedziałam wbijając wzrok w kwiaty złożone na grobie moich bliskich. 
     Chwilę później spoglądam na miejsce w którym stała tamta czwórka. Odeszli bez słowa. 
     Opadam na kolana, a w moich oczach ponownie zbierają się gorzkie, przepełnione smutkiem łzy. 
   -Nawet nie wiesz, tato, ile mnie to kosztowało... Ale oni muszą znać przykrą prawdę. 



     Godzinę temu wróciłam do swoich czterech ścian. W domu panuje cisza, samotność, smutek. Zmyłam resztki makijażu z twarzy, większość spłynęła podczas pogrzebu i po nim. Nic dzisiaj nie jadłam i nie mam na to ochoty. Siadam powoli na łóżku, wokół rządzi ciemność. Kładę się wygodnie i przykrywam ciepłą kołdrą. 
     Wbijam wzrok w ścianę naprzeciwko, zupełnie jakby była czymś, co pozwoli mi utrzymać swoje życie w ryzach. Niemożliwe. To już koniec. Koniec wszystkiego. Straciłam wszystko co mogłam i nie wiem, jak sobie teraz poradzę. 

     Błądzę w nieznanym mi lesie, w nocy, samotnie. Biegnę ślepo przed siebie, jednak czuję, że stąd nie ma wyjścia. Zatrzymuję się, by zaczerpnąć powietrza i odpocząć. Dotykam dłonią swojego czoła, jest mi gorąco i duszno. Boję się. Śmierci? Samotności? Trudno wybrać, obie rzeczy prześladują mnie przez większość życia. W moich oczach zbierają się słone łzy, spływają powoli po zimnej, bladej skórze. Czuję nagle, jak w moim gardle pojawia się duża gula, uniemożliwiająca mi oddychanie. Łapię się za szyję. Nie mogę tak zginąć...  
   -Oddychaj, dziecko. - czuję na swoim ramieniu ciepłą dłoń. Jasność mnie otoczyła. Odwracam się i doznaję szoku. Moja matka. Pod wpływem jej dotyku uspokajam się powoli, potrafię złapać oddech. 
     Nic z tego nie rozumiem. Wpatruję się w jej twarz, jakby z marmuru. Otacza ją światło - mnie natomiast głęboka ciemność. 
   -Mamo? - szepczę niedowierzająco. Boję się, ale jakimś cudem nie chcę uciekać. Nie potrafię. 
   -To ja, córeczko. - uśmiecha się blado, zabierając dłoń z mojego ramienia. 
   -Co ty tu robisz? - nie mogę uwierzyć, że ją widzę. Podziwiam światło bijące od niej - rozświetla miejsce nas otaczające. Rozglądam się uważnie, pod jej wpływem kwiaty wyrastają na drzewach, wokół latają kolorowe motyle, a noc wydaje się być przyjemną przerwą od dnia. 
   -Violetta. - jej donośny głos wybudza mnie z transu, jakby żyjąca natura nagle obumiera, lecz jej światło wciąż nas otacza. Jak to jest możliwe? -Jestem z tobą cały czas, trwam przy twym boku i czuwam, byś była spokojna. - powiedziała, a jej głos rozchodził się po całym lesie. 
   -Jak to możliwe? 
   -Posłuchaj, kochanie. -  łapie mnie delikatnie za ramiona. Jej twarz wydaje się przepełniona niepokojem. O co tu chodzi? 
   -Mamo... Gdzie my jesteśmy? - przerywam jej, rozglądając się po tajemniczej lokacji. 
   -W twojej wyobraźni. - gasi mnie kobieta. -Śnisz, skarbie. 
   -W moich snach? Ale... - nie mogę nic z tego pojąć, wydaje się to niemożliwe, nierealne. 
   -Twoja podświadomość zabrała cię do miejsca, które najbardziej opisuje twój stan. - tłumaczy. -Jesteś samotna, zagubiona, pogrążona w agonii smutku. Czujesz, że to miejsce jest dla ciebie najbardziej odpowiednie. Chciałabyś odizolować się od świata, który tak bardzo cię zranił... 
   -Chwila. - ponownie jej przerywam. -To nie jest realne... - powoli wszystko zaczynam rozumieć. Przenoszę wzrok, którym błądziłam po lesie na swoją matkę, jest przepełniony do granic cierpieniem. -Ty nie żyjesz. - wydusiłam. 
   -Żyję, kochanie, żyję w tobie. - szatynka dotyka mojego chłodnego policzka ciepłą dłonią. Rozkoszuję się tym doświadczeniem. -Jestem tu, żeby z tobą porozmawiać. Jestem tu, bo tego potrzebujesz. - uspokajam się nieco, słysząc jej spokojny, melodyjny głos, który zawsze utulał mnie do snu. Przyglądam się swojej rodzicielce. Jej usta wykrzywiły się w bladym uśmiechu. 
   -Co ja mam zrobić, mamo? To zbyt trudne, nie radzę sobie... - przyznaję ze skruchą. 
   -Otacza cię ciemność, Vilu. - przerywa na chwilę. -Rozejrzyj się. - słucham jej polecenia. -To wszystko co cię teraz otacza, to twoje serce. Nie musi tak być. - ponownie na nią patrzę. 
   -Nie potrafię inaczej... 
   -Ból minie, tylko dopuść go do siebie i pozwól mu zniknąć. Nie duś go w sobie. - chwyta mnie za dłonie. Spogląda mi prosto w oczy. -Jesteś najsilniejszą kobietą, jaką w życiu znałam. Ty, potrafisz wszystko i wierzę, że poradzisz sobie również z tym. - przerywa na chwilę. -To co powiedziałaś swoim przyjaciołom...
   -To nie są moi przyjaciele. - wyrywam szybko. -Zostawili mnie w najgorszym momencie. 
   -...Doskonale wiesz, co chce ci powiedzieć. Życie to nie jest bajka, nie będzie happy endu. To jest próba, na którą zostałaś wystawiona i musisz jej podołać. Nigdy nie będzie lekko. Tym bardziej teraz, gdy nie ma mnie i taty. Córeczko, zrób to dla mnie i nie poddawaj się. Jesteś silna... - łka kobieta. -A my zawsze będziemy przy tobie, w twoim sercu. 
   -Nie dam rady. - szepczę bezsilnie. 
   -Ja w ciebie wierzę i tata też. Nie ma nas w twoim otoczeniu, ale jesteśmy w tobie i nigdy cię nie opuścimy. - zapewnia mama, z moich oczu mimowolnie płyną łzy. -Musisz sobie poradzić. Czeka cię długie, szczęśliwe życie. To nie koniec, rozumiesz? To dopiero początek. Wytrzymasz to. Pokonasz ból i przekonasz się, że miałam rację. - chwyciła mnie mocniej za ramiona. -Vilu, obiecaj mi dziecko, że dasz sobie radę, że się nie poddasz. 
   -Nie poddam się, mamo. - wyrzekłam ostatkami sił. 
   -Jestem z ciebie bardzo dumna, wierzę w ciebie i pamiętaj, że zawsze z tobą będę. - ucałowała mnie delikatnie w czoło, po czym odwróciła się i wykonała pierwsze kroki. 
   -Zaczekaj! - krzyknęłam przez łzy. Zatrzymała się i odwróciła na moment. -Kiedy znowu cię zobaczę? 
   -Musisz tego bardzo pragnąć, kochanie. - powiedziała. -Zawsze z tobą będę... Niejednokrotnie zobaczymy się twoich snach. Kocham cię bardzo i pamiętaj, co ci mówiłam. Dopuść go do siebie, a sam odejdzie, gdy nadejdzie jego czas. - dokończyła i zniknęła w ciemnościach... 
     Poddałam się emocjom. Wybuchnęłam głośnym, rozpaczliwym płaczem. Opadłam bezwładnie na kolana i schowałam twarz w dłoniach, zatracając się w swoim cierpieniu oraz tęsknocie. 



     Obudziłam się w środku nocy, zalana własnymi łzami. Sen. To był sen... Ale był tak realny. Kręcę bezsilnie głową, nie wierząc w to, co widziałam. W efekcie końcowym poddaję się uczuciom i pozwalam sobie na gorzkie łzy. Przeczesuję dłońmi potargane włosy zaciskając zęby w bólu. 
   -Wróć, mamo... Błagam. Ja nie potrafię żyć bez was, nie poradzę sobie... To zbyt trudne. - powiedziałam przez łzy, które tak wiele kosztują. Ból pochłaniał mnie od środka, sprawiając, że czułam się jakbym miała zaraz umrzeć... 


     Kolejne dni spędziłam w swoich czterech ścianach, zatapiając się w agonii swojego cierpienia. Nie myślałam nigdy, że to będzie tak trudne, że to będzie zbyt trudne. 
     Wszędzie, gdzie się nie ruszę atakują mnie wspomnienia. Te z dzieciństwa, dorosłości... Te które tak cholernie bolą. 
     Najgorszym doświadczeniem jest żyć wspomnieniami, bez ludzi z którymi je tworzyliśmy. To tak kurewsko boli i tak bardzo doprowadza człowieka do krańca wytrzymałości psychicznej. 
     Nie zostało mi nic. Jedynie pusty dom, pełen wspomnień i spadek po rodzicach, którego nie chcę widzieć na oczy. Gdybym mogła, oddałabym to wszystko, żeby ich odzyskać. 
     W tym śnie, mama powiedziała żebym dopuściła do siebie ból, a on sam w pewnym momencie odejdzie. Zrobiłam to i jakoś nie widzę rezultatów, dobija mnie bardziej niż wcześniej. Chyba, ze w tych słowach jest jakieś drugie dno. 
     Słowa - niby bez znaczenia, lecz gdy się wsłuchasz w ich sens, dopiero wtedy zaczynają uderzać w twoja psychikę. Zmieniają całe życie, jednak bez poparcia ich czynami, nie mają żadnego większego znaczenia. Nie można rzucać ich na wiatr, nie wiedząc jakie będą tego konsekwencje. Każdy jeden czyn, wypadek czy znaczenie niesie za sobą masę konsekwencji. 
     Szczerość - jedyna rzecz, którą możemy się bronić. Tak bardzo bolesna i znienawidzona, w świecie, w którym kłamstwo osiągnęło swój szczyt. W którym kłamstwo staje się jedyną alternatywą obronną. Ludzie zapominają, jaką siłę ma prawda i jak wiele ona może znaczyć. 
     Życie - ciągła walka, odwzorowanie walki na ringu, gdy bijesz się o to czy przeżyjesz, czy umrzesz. Nigdy nie daje forów, nigdy nie ustępuje. Jedynie naprawdę silny człowiek podoła wyzwaniu, którym właśnie jest życie i los, który nim kieruje. Trzeba zacisnąć pięści i płynąć z jego nurtem, to jedyna droga do szczęścia. 
     Świat - wszyscy go wyklinają. Że niby ich krzywdzi, że jest cholernym sukinsynem, który nie pozwala im być szczęśliwym. Bzdury. Świat nic nie zrobił - jest piękny. To ludzie sprawiają, że spada na samo dno. A na koniec swojej podróży, wszyscy przyznają mi rację. 
     Miłość - paradoks. A jednak najsilniejsze uczucie, jakiego człowiek może doświadczyć w swoim życiu. Od niego zrodziły się inne uczucia, takie jak tęsknota, pragnienie, cierpienie i ból. Wszystko zaczęło się od miłości. Ludzie potrzebują podstawy, początku który daje im możliwość wyboru i czucia. Początku, dzięki któremu mogą żyć w taki sposób, jaki tego pragną. 
     Czuję się jak wrak człowieka, lecz wciąż mam nadzieję... Na lepsze jutro. 


     Dwa tygodnie później zaczęłam sobie radzić, wstałam na nogi. Wszystkie te przemyślenia, sny i podpowiedzi. Sprowadziły się do jednego. Muszę opuścić to miejsce, to jedyne co mogłabym zrobić. Inaczej sobie nie poradzę, nie ma innego wyjścia. Spakowałam swoje walizki, dom wystawiłam na aukcji. Jedno sobie obiecałam; że co miesiąc będę wracać na grób ukochanych rodziców, których tak bardzo mi brakuje. 
   -To moja decyzja, mamo. - powiedziałam przyglądając się jej zdjęciu na marmurze. Położyłam białe róże na grobie i raz jeszcze zerknęłam na jej twarz. -Nie ma innego wyjścia. Nie dla mnie... - wzdycham. -Zrobiłam co chciałaś, dopuściłam ból do siebie i  skończyłam w tej sposób. Dziękuję za rady, wiem że jesteś tu, pomimo tego, że cię nie widzę. - wyobraziłam sobie ją i ojca, obejmujących się nawzajem i uśmiechających - do mnie. -Będę trzymać was tutaj. - dotknęłam miejsca, w którym znajduje się serce. Na moich ustach zakwitł blady uśmiech. -Zawsze i na zawsze. Obiecuję, że ułożę sobie życie i spróbuję... Być szczęśliwa. - przerwałam na chwilę. -Kocham was, bardzo. 
     Podniosłam się i poszłam przed siebie. Obejrzałam się raz jeszcze i poczułam ulgę, która mnie wypełniła po brzegi. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży i wierzę, że oni są ze mną i zawsze będą. 

          Odeszłam. 


Od autorki: Pierwszy One Shot na tym blogu! Cieszycie się? Mam nadzieję, że pomimo smutnej, krótkiej dosyć historii jesteście zadowoleni. Uwierzcie mi, nie miałam pojęcia, ze potrafię napisać coś takiego. To niesamowite, jak wiele uczucia przelałam w ten tekst i uwierzcie mi, sama bardzo go przeżywałam pisząc jako główna bohaterka. Jestem z niego dumna i wiem, że spełniłam swoje wymogi, ja od siebie wymagam czegoś, czego czasami nie potrafię sobie zagwarantować. Tym razem jest inaczej. Chciałabym pisać z takim zamiłowaniem i pomysłem rozdziały. Co miał wam przekazać ten fragment historii? Że życie nigdy nie będzie łatwe, że to nie jest bajka i nigdy nią nie będzie. Violetta radzi sobie tutaj na swój sposób z cierpieniem i problemami. Zostawia przeszłość w tyle, pomimo tego, jak wiele straciła. Mam wielką nadzieję, że dało wam to do myślenia, a jeśli kogoś uraziłam swoimi słowami i opiniami na temat niektórych spraw to przepraszam, taka już jestem, tak właśnie myślę. Na koniec chciałabym prosić o opinię, która dla mnie naprawdę wiele znaczy. To gest, dzięki któremu wiem, że doceniacie to, co robię. Pozdrawiam, Hope.  


Rozdział 17: Zatańcz ze mną


          Taniec. Muzyka. Ona. Violetta. Działa na mnie jak magnez, któremu nie potrafię się oprzeć. Daliśmy kolejny pokaz. Ludzie byli w szoku, widząc nasze możliwości i uczucia, które nam towarzyszyły. Violetta, poruszała się tak niesamowicie. Prowokowała. Zbliżała się i oddalała. Kusiła swoim ciałem, ruchami, gracją. I jak tu myśleć racjonalnie przy niej? Bo ja nie wiem. Odchodzę od zmysłów mając ją w ramionach. A najlepsze jest to, że to dopiero początek wieczoru. Leon, ogarnij się chłopie! Jesteście przyjaciółmi. Zerknąłem na swojego brata. Bawił się z Francescą, korzysta póki może. W sumie mu się nie dziwię. Caviglia to naprawdę piękna kobieta i oboje do siebie pasują. Znowu mamy cały parkiet dla siebie. To zadziwiające, że ludzie zamiast się bawić wolą patrzeć na innych. Moi rodzice wciąż obserwują. Znajdują się w towarzystwie swoich znajomych i jestem pewny, że rozmawiają właśnie o nas. Castillo pokazywała swoje możliwości taneczne. I jestem pewny, że męska część tego przyjęcia pożera ją wzrokiem. Problem w tym, że teraz ona należy do mnie i tylko do mnie. 
     Po kolejnej piosence zeszliśmy z parkietu i wraz z brunetką wróciliśmy do naszego stolika. Zaraz za nami podążała reszta. Usiedliśmy wygodnie i wreszcie mogliśmy odpocząć. 
   -Chociaż tyle mamy rozrywki na tym przyjęciu. - skomentowała Francesca, poprawiając swoją sukienkę. -Ale i tak bym już pojechała do tego klubu. 
   -Też bym pojechała, ale musimy tu jeszcze zostać. - usłyszałem głos brunetki, która siedziała tuż obok. 
   -Ile dokładnie? 
   -Z godzinę na pewno. Inaczej rodzice nas zabiją. - odparł Diego kosztując białe wino. 
   -Trudno, pójdziemy potańczyć. - wtrąciła Ferro, obdarowując Włocha proszącym spojrzeniem. Coś się kroi. I to widać, zdecydowanie. 
     W pewnym momencie trzej mężczyźni podeszli do naszego stolika. 
   -Przepraszam, że przerywam. - odezwał się pierwszy. -Moglibyśmy prosić piękne panie do tańca? - spojrzałem na Diega, nie był zadowolony. Federico tak samo. Ale przecież nie mamy nic do gadania, nie jesteśmy z nimi. Dziewczyny popatrzyły na siebie, po czym Violetta wstała. 
   -Z przyjemnością zatańczymy. - usłyszałem. Francesca i Ludmiła również wstały. Chwyciły ręce nieznanych facetów i poszły na parkiet. 
   -Idziemy za nimi? - pyta Diego. 
   -Jasne że idziemy. 
       Po jakimś czasie staliśmy już we trzech przed parkietem. One tańczyły już z tamtymi facetami. Coś mi się robiło jak widziałem Violettę z tamtym lalusiem. Uśmiechała się. Szatynka i blondynka to samo. To są chyba jakieś jaja. 
   -Tylko na spokojnie. - wyrwał Federico, chociaż widziałem, że jemu też nie było to obojętne. -W klubie pewnie nie jeden poleci na Violettę, Fran i Ludmiłę...
   -Fede ma rację, trzeba to przetrawić i się przyzwyczaić. - dodał Diego. 
   -Jasne, przecież nie zabronimy im tańczyć z kimś innym niż my sami. To nazbyt egoistyczne podejście do sprawy. - powiedziałem, obserwując Castillo na parkiecie. 
   -Ale i tak cię roznosi jak widzisz Violę z tym tam. 
   -A ciebie jak Francesca się uśmiecha do tego blondyna. 
   -Bracia... - westchnął Włoch. 
   -Ty siedź cicho, bo Lu też tam wywija. - skomentowałem, upijając łyk czerwonego wina. 
     Piosenka się skończyła, a dziewczyny nagle zniknęły nam z oczu, tak samo jak tamci faceci. 
   -Widzicie je gdzieś? 
   -Problem tkwi w tym, że nie. - odburknął mój brat. 
     Chwilę później zauważyłem jak Ludmiła pojawia się jakby znikąd przy Federico. Jednak nigdzie nie zauważyłem dwóch pozostałych zgub. 
   -Lu, gdzie jest Fran i Viola? - spytał mój brat. 
   -Przynajmniej jedna się znalazła. - powiedział zadowolony Włoch. Ferro uśmiechnęła się słysząc to. 
   -Gdzie one są? - powtórzyłem pytanie. 
   -Spokojnie. Bracia to bracia, jaki jeden taki drugi. - westchnęła blondynka. -Poszły gdzieś jak skończyła się piosenka. - ja i Diego wymieniliśmy się zrozumiałymi spojrzeniami. 
   -Z tymi facetami? - dopytał Pasquarelli. 
   -Tak, chyba tak. - odpowiedziała. -Ahh... Czyżby bracia Verdas byli zazdrośni? 
   -Nic z tych rzeczy. - zapewniłem. 
   -Jasne, a od środka aż cię ściska na myśl, że Violetta poszła gdzieś z tym facetem. Diego tak samo. Widzicie? Tylko ja jestem taka grzeczna i wróciłam gdzie moje miejsce. - usłyszałem cichy śmiech przyjaciółki. 
   -Chyba ich nie pocieszasz Ludmiła. 
   -Dobra, przepraszam chłopaki. Ale serio nie wiem gdzie poszły. - przyznała Ferro, patrząc na nas smutnym wzrokiem. -Ale że jesteście zazdrośni to dobrze. 
   -Lu. Mogłabyś ich poszukać? - poprosił Federico. 
   -Nie. - zatrzymałem ją. -Są wolne, wrócą kiedy będą chciały. 
   -Albo wcale. - dodał Diego. 



          Po dobrych piętnastu minutach dziewczyny wróciły. Ani ja ani mój brat o nic nie pytaliśmy. Ale wiadomo było, że nie spodobała nam się ta zagrywka ze znikaniem, gdy Ludmiła wróciła normalnie do nas i do Federico, choć z nim nie jest. Powiadomiłem rodziców, że jedziemy do domu. Ja odwiozłem do domu Violettę, Diega i Fran, a Federico odwiózł Lu. Za trzydzieści minut zacznie się prawdziwa zabawa, lecz nie wiem czy mam na nią ochotę...
     O wyznaczonym czasie stałem już przed domem Violetty i Ludmiły. Ubrany w czarną koszulkę z guzikami na górze, oczywiście rozpiętymi i ciemnymi jeansami. Włosy postawione na żelu, dla lepszego efektu. Obok mnie stali już Federico i Diego. Francesca poszła po dziewczyny, które jak zwykle są niewyrobione. Dwie minuty później wszystkie wyszły z domu. Violetta zamknęła go na klucz, który później gdzieś schowała na terenie jej domu. Teraz wyglądały zupełnie inaczej. Francesca miała na sobie krótką czarną sukienkę i koturny, czy jak to się tam nazywa. Odważniejszy makijaż miały chyba wszystkie trzy. Ludmiła wzięła czerwone spodenki i granatową koszulkę. Violetta natomiast czarne krótkie spodenki i zieloną, neonową, luźną koszulkę bez ramiączek. Jak zwykle; seksownie i kusząco. Ona chyba chce żebym zwariował. 
     Spojrzałem na Diega i Fede, zdecydowanie im się podobał taki obrót sytuacji. 
   -Leon, możemy pogadać zanim pojedziemy? - usłyszałem tak dobrze mi znany głos Violetty. 
   -Jasne. - zgodziłem się. -Dajcie nam pięć minut. - powiedziałem do chłopaków. 
   -Tylko grzecznie tam proszę! - krzyknął Diego śmiejąc się w trakcie. 
     Violetta posłała mu jeden z tych swoich cwanych uśmieszków i spojrzała na mnie. 
   -To o czym chciałaś porozmawiać? 
   -Byłeś zazdrosny. - no jasne, najlepiej prosto z mostu. Skąd ona to wie? 
   -Co? Kiedy? - udaję, że nie mam pojęcia o czym mówi. Brunetka opiera dłonie na moim torsie, patrzy mi w oczy... Znowu zaczyna swoje gierki, które niestety działają. 
   -Dzisiaj, jak zniknęłam z tym facetem z którym tańczyłam. 
   -Nie obchodzi mnie gdzie poszłaś i co z nim robiłaś. - oznajmiłem, co najwyraźniej jej się nie spodobało. Chyba nie to chciała usłyszeć. Jej wyraz twarzy diametralnie się zmienił. 
   -Jesteś pewien tego co mówisz? - spytała zbliżając się odrobinę. 
   -Nie prowokuj mnie. - mruknąłem patrząc to na jej usta, to na oczy. 
   -Lubię to robić. - przyznała po chwili. Chwyciłem ją w talii i niebezpiecznie przyciągnąłem. Jej oddech od razu przyspieszył. 
   -W takim razie ja również polubię. 
   -Violetta! Leon! Jedziemy. - usłyszałem krzyk mojego brata. Zaraz po tym uśmiech wskoczył na twarz Violetty. 
   -Że też zawsze nam przerywają. - westchnęła brunetka. 
   -Stać cię na więcej? - Castillo przybliżyła się bardziej. 
   -Kiedyś się dowiesz. - wyszeptała, po czym odeszła, zerkając na mnie co jakiś czas. 
     Poszedłem do swojego brata, który już na mnie czekał przy samochodzie. Reszta siedziała już na swoich miejscach. 
   -Co ci powiedziała? - spytał lustrując mnie wzrokiem. 
   -Uwierz bracie, zapowiada się bardzo ciekawa noc. - odparłem klepiąc go po ramieniu. Potem wsiadłem do samochodu na swoje miejsce. 



          Impreza trwa w najlepsze. Dziewczyny bawią się najlepiej jak tylko mogą. Wciąż mam w głowie słowa Violetty, gdy rozmawialiśmy przed przyjazdem tutaj. Z każdym jednym dniem coraz bardziej mnie zaskakuje. Nie wiem co chce osiągnąć swoją grą, którą ze mną toczy, ale robi się niesamowicie ciekawie. Zamierzam jak najlepiej wykorzystać to jaka jest teraz. Dla mnie. Wszystko co robi ma na celu sprowokowanie mnie do czegoś, do czego ona dąży. Przyjaźnimy się, ale na mnie leci... To widać. 
   -Leon. - głos brata wyciągnął mnie z transu. Spojrzałem na niego rozkojarzony. -Wszystko okey? Jesteś jakiś zamyślony. To przez Violettę? 
   -Myślę nad tym co mi powiedziała zanim tu przyjechaliśmy. - wyznaję. 
   -To przestań, bo właśnie tu idzie i chyba nie do mnie. - zobaczyłem jego szeroki uśmiech i już wiedziałem co sobie myśli. Nie ma to jak brat. Diego po jakimś czasie zniknął mi z oczu, lecz zaraz zobaczyłem do kogo tak popędził. Francesca. Patrząc przed siebie faktycznie zauważyłem idącą w moim kierunku Violettę. Odwróciłem się do barmana, który był moim znajomym.
   -Tequila z lodem. - rzuciłem, gdy wreszcie uzyskałem jego uwagę. Dosłownie pół minuty później poczułem na swoich barkach czyjeś dłonie. Z tym, że dobrze wiedziałem do kogo należą. Nie odwróciłem się, udałem że jej nie ma. Brunet podał mi zamówiony alkohol. Spojrzał na brunetkę stojącą za mną, potem na mnie i uśmiechnął się podejrzanie. Castillo oparła się o mnie i wyszeptała do ucha "Zatańcz ze mną". Ona nawet nie wie ile mnie kosztuje ignorowanie jej. Jak się zbliża, mam wrażenie, że chce mnie tylko dla siebie. Na wyłączność. Że tego własnie pragnie. Mnie. Problem w tym, że chyba mam tak samo, dlatego tak trudno mi ją ignorować. Upiłem łyk alkoholu. 
   -Leon, chodź ze mną. - prosiła. 
   -Zaraz do ciebie przyjdę. - odparłem obracając lekko głowę, lecz na nią nie spojrzałem. Brunetka poszła do reszty przyjaciół. Obejrzałem się. Kiedy szła większość facetów pożerała ją wzrokiem. No cóż, nie dziwię im się. 
   -Boska. - skomentował Nicolas, barman, który podał mi tequilę. -Ja na twoim miejscu bym poszedł. Widziałeś ilu facetów się za nią ogląda? Moment i będzie w ramionach innego. 
   -To leć za nią. - odparłem obojętnie. 
   -Jestem w pracy, a poza tym ona zdecydowanie chce ciebie, nie mnie. - spojrzałem na niego jak na idiotę. -Nie patrz tak na mnie, idź do niej. 
     Rozmowa z Nico dała mi nieco do myślenia. Poszukałem Diega, Fran, Lu i Violetty w tym tłumie ludzi, gdy ich znalazłem wstałem i poszedłem tam. Wszyscy mnie zauważyli tylko nie ona. Poprosiłem gestem, by nic nie mówili. Widziałem jak odtrąciła jednego chłopaka, który chciał z nią zatańczyć. Francesca uśmiechnęła się znacząco. Ludmiła i Fede gdzieś nagle zniknęli. Violetta stała odwrócona do mnie tyłem, co dało mi wiele możliwości. Podszedłem do niej i objąłem w talii. Przestraszyła się. 
   -Spokojnie. - powiedziałem. 
   -Leon. Przyszedłeś. - odparła, gdy się odwróciła. Po chwili przytuliła mnie mocno oplątując ręce wokół szyi. Diego i Fran byli wyraźnie zadowoleni takim obrotem sytuacji. Ciekawiło mnie jedynie to, co się stało i dlaczego tak na mnie zareagowała. Objąłem ją ramionami, by poczuła się bezpiecznie. Przylgnęła do mnie jak magnez i chyba nie miała ochoty się odsuwać. Spojrzałem pytająco na Caviglię, lecz ona tylko wzruszyła ramionami. Oboje potem odeszli. 
     Chwilę później siedziałem z Violettą na kolanach w naszej loży, którą wcześniej zamówił mój brat. Reszta bawiła się na parkiecie. 
   -Dlaczego tak zareagowałaś, jak cię objąłem? Przestraszyłaś się. - powiedziałem. Brunetka wydawała się rozkojarzona, nieswoja. 
   -Przestraszyłam się, bo wiedziałam, że ty jesteś przy barze. Nie chciałeś ze mną iść, a wcześniej kilku innych strasznie się uparło żeby ze mną zatańczyć i pomyślałam, że to któryś z nich. -tłumaczyła. -Nawet nie wiesz jak mi ulżyło, gdy zobaczyłam że to ty. 
   -Możesz być spokojna, już cię nie zostawię samej. - zapewniłem. Viola znowu się we mnie wtuliła i westchnęła cicho. 
   -Dlaczego nie chciałeś iść gdy cię o to prosiłam? - spytała. No i co ja mam teraz odpowiedzieć? 
   -Nie miałem ochoty, przepraszam. - na szczęście więcej nie pytała. 
   -Lubię jak mnie przytulasz. - wyznała po chwili. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, a ona stała się nagle taka krucha i delikatna. 
   -Jesteś zmęczona? 
   -Nie. - pobudziła się. Podniosła i spojrzała na mnie. -Pójdziemy potańczyć? 
   -Jasne. 
   -Ale mnie nie zostawisz? 
   -Nie zostawię. - zapewniłem. 
     Minęło kilka minut, a my już tańczyliśmy obok mojego brata i Fran. Violetta była w swoim żywiole. Ruszała się najlepiej jak potrafiła, zadziwiając jak zwykle wszystkich wokół. Jest niesamowita. Teraz już wiem na pewno, że tylko mi się podda i tylko w moim towarzystwie czuje się dobrze i bezpiecznie. 



          Siedzieliśmy w loży i obserwowaliśmy Violettę i Leona, którzy tańczyli na parkiecie. Ludmiła siedziała u Federico na kolanach i popijała dopiero co zrobionego drinka. Francesca była u mego boku i również piła alkohol. Mój brat i przyjaciółka najwidoczniej świetnie się bawili w swoim towarzystwie. Viola wreszcie się śmiała...
   -Nie sądzicie, że odkąd Leon przyszedł do Violetty, ona zaczęła się wreszcie uśmiechać? - usłyszałem radosny głos Caviglii. 
   -Racja. Przy nim jest jakaś szczęśliwsza. - zauważyła Ferro. 
   -Bezpieczniejsza, to przede wszystkim. - dodał Federico. -Wcześniej raczej taka nie była. 
   -Co masz na myśli? - spytałem. 
   -Jakichś dwóch gości się do niej przystawiało. Ja byłem za daleko, żeby zareagować, a ty nie widziałeś. 
   -A Leon siedział przy barze... - wyrwała Francesca. 
     Po kilkunastu minutach mój braciszek wrócił z Castillo do loży. Zmęczeni ale zadowoleni. 



          Po dwóch godzinach zabawy dziewczyny były tak zmęczone, że chciały jechać do domu. Na nasze nieszczęście zasnęły w samochodzie. Zostawiliśmy auto Fede i pojechaliśmy moim do Diega. Ludmiła spała na kolanach u Pasquareliego. Żaden z nas nie miał pojęcia gdzie Castillo schowała klucz, a Włoch zostawił klucze do swojego domu w samochodzie. Dwadzieścia minut później zaparkowałem samochód. Brunet wyszedł z Ludmiłą na rękach. Mój brat wziął Francescę, a ja Violę. Była taka lekka, krucha i bezbronna. 
   -Dobrze, że my jeszcze mamy siły, bo one zdecydowanie za bardzo zabalowały. - powiedział Diego otwierając drzwi do swojej willi. 
   -Przesadzasz jak zwykle. Gdzie mamy je zanieść? - spytałem. 
   -Za mną. 
     Po kilku minutach każda z nich leżała w osobnej sypialni. A my spokojnie mogliśmy zająć salon. Z racji, że nie chciało nam się spać po takich wrażeniach. 

______________________________________
Witam! :D 
Jak mijają wakacje? Mam nadzieję, że wspaniale nie licząc ostatniej pogody ;-; Ostatnio miałam trochę więcej czasu i napisałam kilka rozdziałów na zapas [mam nadzieję że wybaczacie] ;d 
Między innymi jeśli chodzi o relacje Leonetty będą one bardzo mieszane i niestabilne przez dłuższy czas. Jednego razu się pragną, drugiego nienawidzą. Leon dla Violetty jest kimś, dzięki komu ona czuje się bezpiecznie i lepiej niż kiedykolwiek. 
W tym rozdziale pokazali jaka więź ich łączy, brunetka coraz bardziej rozumie sytuację w jakiej oboje się znajdują, co niesie za sobą ciekawe konsekwencje :)
Reszty dowiecie się czytając kolejne rozdziały! ;*
Kończę i pozdrawiam <3
`Hope
Kolejny rozdział pojawi się, gdy
pod tym postem będzie co najmniej
5 KOMENTARZY ;*