13. ~ I'm fine.


     Szczęście?
     Przelotne... Zwykle nie trwa długo. Szukamy go całe życie,
     A w zamian dostajemy cierpienie. Jak to mówią? Cierp, a doznasz szczęścia?
     Kłamstwo. Chciałabym w to wierzyć, a jedyne co zwykłam przeżywać to ból.
     Chwile szczęścia zdarzają się jedynie przy osobach, na których naprawdę mi zależy...
     Za które gotowa byłabym zginąć...


-Więc? - zaczął, popijając spokojnie whisky. -Co to była za akcja z moim bratem?
-Jaka akcja? - spytałam, udając, ze nie wiem o co chodzi.
-Dobrze wiesz jaka. Wtedy zanim przyjechała taksówka. Podrywałaś go. - mówił, spoglądając na mnie co jakiś czas. Zrobiło mi się głupio, nie powinnam była tego robić. A jednak, stało się.
-To nie był podryw. - sprostowałam. -Tylko mały test. - upiłam łyk mocnego trunku.
-Daj spokój, co chciałaś sobie udowodnić? Albo raczej jemu?
-Nic. - rzuciłam, wlepiając wzrok w swoje paznokcie.
-Violetta. - naciskał.
-Powiedział, że mu się nie podobam. - wydusiłam. Westchnęłam. Wzięłam kolejny łyk whisky i nawet nie miałam zamiaru patrzeć na przyjaciela.
-Ahh... Więc moja kochana przyjaciółeczka czuje się niedowartościowana? - uniósł brew. Dobrze wiedział, jak do mnie dotrzeć. Przypominał mi mojego brata...
-Nie w tym rzecz. Chodzi bardziej o to, że ja znam prawdę i chciałam tylko...
-...Udowodnić mu, że wiesz lepiej. - przerwał mi. -Mogłem się tego spodziewać. - dodał po chwili.
-Co masz na myśli? - spytałam zmieszana.
-Nie graj na jego uczuciach, to się źle skończy. - zerknął na mnie. -Dobrze o tym wiesz. Leon stara się być przy tobie, wspierać cię pomimo wszystkiego co przeszliście. - powiedział ze skruchą w głosie. Zauważyłam, że mówi całkowicie poważnie.
-Nie staram się mu tego utrudniać. Doceniam to co robi, ale czasem do mnie nawet strach podejść. Dobrze wiesz jaka jestem. Lubię mu dogryzać. - wzięłam głęboki oddech, naprawdę nie chciałam nic zniszczyć.
-Mi również. - dodał z tym jego cwaniackim uśmieszkiem. -Nie zepsuj tego, bo wierzę w waszą dwójkę. W sensie przyjaźni oczywiście. - sprostował, gdy zauważył, że zabijam go wzrokiem.
-Jasne. A jak tam z Ludmiłą? - spytałam, opierając się o jego ramię. Diego był moim przyjacielem, dobrym kolegą... Kimś bliskim komu ufałam i wiedziałam, że zawsze mi pomoże. Nie czułam do niego nic w rodzaju miłości, no może kochałam go za to jaki był dla mnie, ale to nie miłość. Przynajmniej nie taka, jak jest pomiędzy dwójką zakochanych ludzi. To była taka bardziej rodzinna miłość. Jeśli można to tak nazwać. Brunet wykrzywił usta w półuśmiechu. -Czemu się cieszysz?
-Ta nasza Ludmiła... Wydaje się być zawsze taka radosna, uśmiechnięta. Jakby nigdy nie miała powodów do smutku. Mam wrażenie, że to lubię w niej najbardziej. Szczerość... Wiarę w niemożliwe... Zawsze jest gotowa wstać i walczyć, pomagać. - rozmarzył się. -Chyba to lubię w niej najbardziej. - upił łyk whisky i zerknął na mnie kątem oka. -Ty też właśnie za to ją kochasz?
-Głównie za to. Zawsze była przy mnie, kiedy potrzebowałam pomocy. Teraz jesteś też ty, jest Leon.. Ale nawet w tej sytuacji, zawsze będzie dla mnie najważniejsza. - skwitowałam.
-Opowiedz mi coś o swojej rodzinie. - zaproponował brunet. Zdziwiłam się. Nie spodziewałam się, że będzie chciał wiedzieć coś o moim życiu.
-No dobrze. - dokończyłam whisky i podałam szklankę brunetowi, by jeszcze mi dolał. Nie było mi zbyt łatwo opowiadać o rodzinie, ale czego się nie robi dla przyjaciela. -U mnie zawsze panował spokój, rodzice mieli swoje firmy na całym świecie. Całymi dniami zabiegani w pracy, w domu praktycznie nigdy nie mieli dla nas czasu. - Diego zdziwił się, słysząc słowo "nas".
-Jak to "was"?
-Mam brata. Ma na imię Christian. Jest rok starszy ode mnie, zawsze był taki opiekuńczy, troszczył się o mnie, a ja o niego. Zwykle na dyskotekach robił za mojego ochroniarza. - uśmiechnęłam się na wspomnienie. -Kochaliśmy się tak mocno, jak żadne inne rodzeństwo. Wspierał mnie w trudnych chwilach, pocieszał. Po prostu był. - w tym momencie głos mi się załamał.
-Dlaczego teraz go nie ma? Skoro tak bardzo się kochaliście. - dopytywał.
-Musieliśmy się rozdzielić. Ja zostałam z rodzicami, on wyjechał za granicę do rodziny od strony taty. Poza tym, zawsze chciał się usamodzielnić, pragnął studiować, być jak ojciec. Był do niego podobny, ale nigdy taki sam. Trochę mi go brakuje, ale za to jest Lu, która jest jak siostra. - powiedziałam wlepiając wzrok w ścianę. Diego wstał. Spojrzałam na niego rozkojarzona.
-Współczuję Violu, ale jeszcze zobaczysz się bratem. Obiecuję.
-Nie obiecuj, już mam takiego jednego przyjaciela, jest dla mnie jak brat. Szkoda tylko, że to wredna małpa. - uśmiechnęłam się szeroko.
-Ha ha ha, bardzo zabawne, wiesz? - odparł z nutką ironii. Przeczesał czarne jak smoła włosy dłonią i szybko dokończył whisky.
-Wiem. - rzuciłam zadowolona. -Leć do Ferro, pewnie się stęskniła.
-W ciągu dalszym mnie to nie bawi. Mogłabyś się bardziej postarać. - droczył się.
-No jasne, jeszcze czego?
-Ptasie mleczko raz poproszę, panno Castillo. - brunet poruszył zabawnie brwiami, doprowadzając mnie do śmiechu.
-W sklepie jest, dobranoc panie Verdas.
-Ale do sklepu daleko
-Gruby będziesz! - krzyknęłam, gdy już otwierał drzwi.
-Aż brak mi słów do ciebie. - stwierdził.
-I wzajemnie, Diego.



     Zwykła, szczera rozmowa, a tak bardzo podnosi na duchu. Lubie Violę, jest taka szczera, prawdziwa i nikogo nie udaje. Przynajmniej nie przy bliskich. Poszedłem do kuchni. Nalałem sobie wody z cytryną do szklanki. Upiłem łyk. W kuchni nagle zjawił się mój brat. Nie słyszałem kroków - dziwne. Z wyrazu twarzy stwierdziłem, że nie spodziewał się mnie tutaj. Odłożyłem szklankę z wodą na bok.
-Diego. Co ty tu robisz? - spytał sięgając po wodę do lodówki.
-Rozmawiałem z Violettą. - rzuciłem prosto z mostu. Szatyn zachował kamienną twarz.
-I jak?
-Dobrze, jest tylko trochę zmęczona. A ciebie co gryzie?
-Mnie? Nic. Jestem tylko zmęczony, jak wszyscy tutaj. - powiedział. -A jak Ludmiła?
-Nie wiem. Jeszcze u niej nie byłem.
-Byłeś u Violetty, a nawet nie wiesz co z Ludmiłą? - spytał przeszywając mnie wzrokiem.
-O co ci chodzi? Viola potrzebowała rozmowy, ja również, a Ludmiła w tym czasie się rozpakowywała. Poza tym z naszą Castillo coś się dzieje, ma jakieś dziwne odloty ostatnio. - sprostowałem. Oparłem ręce na blacie kuchennym i przeniosłem wzrok na brata. Był zdziwiony.
-Jakie odloty? Co masz na myśli?
-Nie wiesz? Najwidoczniej nie widziałeś tyle, ile powinieneś jako przyjaciel. - powiedziałem i zostawiłem zszokowanego Leona w kuchni...



     Oglądając gwiazdy zza okna usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Spojrzałam na zegarek. Za piętnaście dwunasta. Ciekawe kogo już do mnie ciągnie. Otworzyłam drzwi. Leon Verdas, we własnej osobie. Mogłam się tego spodziewać. Po minie zauważyłam, że coś jest nie tak.
-Leon. - wydusiłam.
-Mogę wejść? - spytał niepewnie.
-Śpisz tu. Nie musisz prosić o pozwolenie. - uśmiechnęłam się pocieszająco. Szatyn wszedł do środka. Zamknęłam drzwi i przeniosłam swój wzrok na niego. Było ciemno. Niewiele mogłam dostrzec. -Coś się stało? Jesteś jakiś nieswój.
-Po prostu jestem zmęczony.
-A poza tym? - dopytywałam.
-Diego mi powiedział o twoich ''odlotach". Co miał na myśli? - spytał, patrząc mi w oczy. Odsunęłam się.
-Zabiję go. - westchnęłam.
-Viola. Powiedz mi. - złapał mnie za ramiona i zmusił, bym spojrzała mu w oczy.
-To nic, może jest to spowodowane przemęczeniem. Nie mam pojęcia.
-Ale co w nich widzisz? - dopytywał wyraźnie zmartwiony.
-Czasami pustkę, ciemność... Czasami ciebie. Ale zaufaj mi, wszystko jest dobrze. - położyłam dłoń na jego policzku. -Czuję się dobrze. - zapewniłam.
-Dlaczego mnie?
-Nie wiem. - szepnęłam. -A tobie co się stało? - spytałam.
-Nic. - odwrócił wzrok.
-Leon. Nie okłamuj mnie, chociaż mnie... -westchnął.
-Nie czuję się najlepiej. Powód? Brak. - sprostował.
-Przytul mnie... - szepnęłam oplatając ręce na jego szyi. -Mocno...
     Szatyn spełnił moją prośbę. Poczułam ciepło bijące od niego. Trzymał mnie mocno w swoich ramionach... Chyba właśnie tego teraz potrzebowałam.

___________________________
Hey kochani ;*
Podobał się rozdział? Mam nadzieję, że tak. Przepraszam że znowu z lekkim opóźnieniem, ale byłam na wycieczce 2-dniowej i nie miałam dostępu do komputera. Wróciłam wczoraj przed 24 i jeszcze jestem zmęczona :) Ale dałam radę go skończyć, specjalnie dla was. Jeśli rozdział się spodobał zostawcie komentarz, bardzo motywuje do pisania, działania :>
   Jak myślicie? Co będzie z Leonem i Violettą?
 Czy więź pomiędzy Diegiem i Castillo poróżni braci Verdas?
Wszystko w następnych rozdziałach :))
`Hope.

12. ~ Just close your eyes.

     Miłość.
     O co w niej chodzi? 
     Co jeśli tak naprawdę, to wszystko co mamy... 
     Zwykła ranić. Wszystko co z nią wspólnego, przede wszystkim rani. 
     Mówią, że ta nieodwzajemniona jest mocniejsza, trwalsza. Zdrada, ból, cierpienie, kłótnie, stęsknione spojrzenia, przepłakane noce. To wszystko, co kojarzy mi się z miłością. 
     Może jej wcale nie ma? Może to tylko złudzenie...  



-Witam w Miami! - Krzyknął Verdas, wysiadając z samolotu. 
-Miami? Serio?! Kocham to miasto, zawsze chciałam tu być! - Cieszyła się Ferro, rzucając się na szyję bratu Leona. Westchnęłam. Nareszcie mogłam poczuć normalne powietrze. Poczuć na sobie ciepło słońca. Kochałam to ciepło. 
-Viola. - Odwróciłam się, słysząc swoje imię. -Jak się czujesz? -Zapytał szatyn. 
-I'm fine. - Rzuciłam. Leon spojrzał na mnie tym swoim podejrzliwym wzrokiem. Wywołał uśmiech na mojej twarzy. Założyłam okulary na głowę i spojrzałam na niego z nadzieją, że w końcu da mi się nacieszyć wyjściem z samolotu. -Naprawdę. 
-Przed wylotem byłaś bardziej entuzjastyczna, milsza, a przede wszystkim nie uciekałaś ode mnie na pięć metrów. - Zauważył, krzyżując ręce na klatce piersiowej. 
-Tylko ile? Dwa? - Parsknął śmiechem. Podszedł do mnie i spojrzał mi prosto w oczy. 
-Centymetry? Możliwe. 
-Bardzo zabawne. Chciałbyś, żeby to były dwa centymetry. 
-Nie, nie chciałbym. Jesteś moją przyjaciółką. Nie interesujesz mnie. - Rzucił wzruszając ramionami. 
-Auć. Zabolało... - Powiedziałam przygryzając dolną wargę. -Naprawdę tak myślisz? Naprawdę ani trochę ci się nie podobam? Ani odrobinkę? - Ahh... Uwielbiam się w to bawić. Z każdym słowem, każdy kolejny gest. -A jeśli zrobię tak? -Położyłam dłonie na jego klacie i powoli przejechałam nimi po umięśnionym torsie w górę. Zatrzymałam się na szyi. Odwrócił wzrok, ale nie zabrał moim rąk. -I co, nie podoba ci się? Nie chcesz więcej? Come on, I know what you want. Spójrz na mnie. 
-To nie działa, nie wysilaj się. - Mruknął. Nie wierzę, że nie da się go zagiąć. 
-A to? - Spytałam, po czym przyciągnęłam go do siebie. Tak, że teraz naprawdę dzieliły nas dwa centymetry? Przysięgam, że jeśli nie byłoby to tylko dla zabawy, pocałowałabym go. Tyle, że ja tego nie chcę, nie kocham go. -Teraz też mi powiesz, że nie działa? Czuję, jak napinają ci się mięśnie, czuję twój żelazny uścisk na mojej talii. I nie wierzę, że nie chcesz mnie teraz pocałować. 
-Viola! Nie uwodź mi brata. - Zaśmiał się Diego. -Idziemy, taksówka przyjechała. 
-Gdyby nie taksówka... 
-Wiem Leon. - Uśmiechnęłam się cwaniacko. Założyłam okulary na oczy i poszłam za brunetem.



     Hotel. Jeden, drugi, dziesiąty... Bracia Verdas mają naprawdę wymagania. Jeździmy taksówką po całym Miami i nic im nie pasuje. Ludmiła siedzi po drugiej stronie z Diegiem i czyta jakieś kolorowe gazety. Diego bawi się telefonem. Leon siedzi z przodu, zupełnie jakby dowodził gdzie jedziemy. Tylko ja siedzę taka zamyślona, zupełnie bez sensu do niczego. Ludzie chodzą, śmieją się, cieszą życiem. Jestem wykończona podróżą. Jest już wieczór, mam nadzieję, że znajdziemy wreszcie ten ich wymarzony hotel i pozwolą mi położyć się do łóżka.
-Violetta. - Trącał mnie rozbawiony Diego.
-Słucham.
-Dojechaliśmy.
-Serio? - Na mojej twarzy momentalnie pojawił się uśmiech, wreszcie mogłam wyjść z taksówki.
      Znowu oszołomiona nadmiarem świeżego powietrza, zamknęłam oczy. I jakby wszystko ucichło. Jakbym była tu całkowicie sama. Jakby wokół była tylko pusta przestrzeń, żadnego dźwięku, żadnej rzeczy którą można dotknąć. Ciemność.
-Violetta! - Krzyk Diega momentalnie wybudził mnie z transu. To było takie... Weird. Nie wierzę, że ucieszyłam się gdy usłyszałam jego głos. Zerknęłam kątem oka na bruneta. Machał mi dłonią przed oczyma.
-Stoję obok, dlaczego krzyczysz? - Spytałam zabierając mu sprzed nosa moją torebkę.
-Bo stoisz od dwóch minut i nie reagujesz na normalne gadanie, więc postanowiłem na ciebie pokrzyczeć. - Powiedział ściągając czarne okulary z nosa. -Poza tym, lubię na ciebie krzyczeć.
-Ludmiła! - Krzyknęłam.
-I kto tu się drze na pół miasta? - Zakpił Verdas.
-Zamknij się. - Syknęłam. Zerknęłam na blondynkę, która szła w moją stronę. Podała swojemu przyszłemu chłopakowi walizkę z ubraniami i spojrzała na mnie z dezaprobatą. -Weź stąd swojego chłopaka, bo mu uszkodzę twarz. - Rzuciłam zerkając na ludzi wokół.
-Grozisz? - Spytał zadowolony Diego.
-Żeby nie było, że nie uprzedzałam. - Stwierdziłam. Do rozmowy postanowił dołączyć się Leon. Niezbyt dobry pomysł, aczkolwiek doceniam zainteresowanie.
-Violetta, Diego... - Syknął. Nasz wzrok powędrował na szatyna.
-No co? - Spytaliśmy równocześnie. Ludmiłę ogarnął śmiech.
-Zachowujecie się jak dzieci.
-To już wszyscy wiemy. - Dodał drugi Verdas.
-Oj chodźmy już do tego hotelu, bo to się nie skończy do jutra. - Powiedziała Ferro wyprzedzając naszą trójkę. Po chwili odwróciła się z szerokim uśmiechem na twarzy. -No ruszać się!
-Taaa... Dobry pomysł.



     Nareszcie w naszym czteroosobowym penthousie. Próby braci Verdas do przekonania recepcjonistki że nasza czwórka, to właściwie dwa małżeństwa legły w gruzie. Dlaczego? Ja i Lu byłyśmy tak znudzone i zmęczone, półgodzinną dyskusją, pokazałyśmy dłonie, oczywiście bez obrączek. Panowie zrobili się czerwoni, lecz nadal zostawali przy swoim. Starali się po prostu o większy pokój, gdy ta proponowała apartament mniejszy niż to. W takim razie jak się tu znaleźliśmy? Kobieta zmęczona ich gadaniem po prostu dała im ten klucz dla świętego spokoju. Wracając. Wreszcie weszłam do swojej sypialni, którą niestety muszę dzielić z Verdas'em. Rzuciłam wszystko na podłogę i zmęczona opadłam na łóżko. Zamknęłam oczy. Odpłynęłam.
  ~Praca, praca, praca i tylko praca. Cały dzień przed biurkiem. Mam dość. Wstaję, zabieram swoje rzeczy i wychodzę tak szybko jak tylko mogę. Rzuciłam wszystko, trudno, jutro się tym zajmę. Albo zlecę nadrobienie tego swojej sekretarce. Monica na pewno będzie zachwycona. Szukając w torebce telefonu zderzam się z silnym ciałem, które momentalnie mnie odtrąca. Upadam. Nic nie poradzę, jestem znacznie słabsza, niż normalnie. Ku mojemu niezbyt wielkiemu zdziwieniu postacią z którą się zderzyłam, jest Leon Verdas. Podnosi mnie. Przyciska do najbliższej ściany. -Gdzie to się pani wybiera? - szepcze mi do ucha. -Do domu, jestem zmęczona proszę pana. - odpowiadam spokojnie patrząc w jego szmaragdowe oczy. -Chyba nie skończyła pani jeszcze swojej pracy, poza tym ma pani nadgodziny do nadrobienia. - rzuca. Po czym kładzie dłoń na moim policzku i dokładnie mi się przygląda.  -Nie przypominam sobie nic o nadgodzinach. - próbuję się bronić. -No cóż, to czas sobie przypomnieć. - stwierdza, po czym przybliża się do moich ust. Serce mi przyśpiesza. Dzieli nas jakieś dwa centymetry. Dwa kurwa centymetry i poczuję smak jego ust... ~ 
-Ziemia do Violetty! - krzyknął mi ktoś do ucha. Diego. Obiecuję, ze jak go złapię to zamorduję. Podniosłam się do pozycji siedzącej. Poprawiłam szybko włosy i skupiłam swój wzrok na brunecie, który po raz kolejny domaga się śmierci.
-Słucham. Co znowu ci przeszkadza?
-Mi? Nic. To ty masz cały dzień jakieś odloty. - powiedział szczerząc się do lustra.
-A zabił cię ktoś kiedyś? Poza tym, przesadzasz. Czego znowu chcesz? - spytałam. Podeszłam do mojej walizki i usiłowałam ją odsunąć, na marne. Zamek się zaciął. Brunet parsknął śmiechem. Zmroziłam go wzrokiem. -Zamierzasz odpowiedzieć, czy nadal będziesz patrzył jaki to brzydki jesteś?
-Cała Castillo. Wredna i cwana jak kot. Daleko ci do dobrej, grzecznej dziewczynki. A poza tym to wcale nie jestem taki brzydki. - pokręciłam bezradnie głową. Aż brak słów na komentarz do tego.
-Pomożesz czy będziesz stał jak ten kołek? - brunet pokazał białe zęby i w całkiem szybkim tempie znalazł się przy mnie. -Dziękuję. - mruknęłam, gdy było po wszystkim.
-Nie ma za co. - uśmiechnął się. -Coś się stało?
-Nie, dlaczego?
-Po prostu, tak jak wcześniej wspomniałem, masz chwilowe odloty. Depresja czy raczej obiekt niezidentyfikowany? - westchnęłam. Diego dostał kuksańca na bok. A mnie samą zaczęło zastanawiać, co się tak właściwie ze mną dzieje i co znaczą te wszystkie ''odloty".
-Nie denerwuj mnie nawet. Nie wiem, ale depresję skreśl z listy. - odparłam.
     Siedzieliśmy na podłodze, rozmawialiśmy. Lubię tego głupka, ale czasem naprawdę prosi się o śmierć.

_____________________________
Hej! Zabijecie mnie? Zamordujecie?
Byle szybko ;p
Od razu, BARDZO WAS PRZEPRASZAM. Za to, że musieliście czekać tyle na ten rozdział. Naprawdę nie wiem, jak to się stało, że musieliście tyle czekać. Po prostu... Ogarnęła mnie masa sprawdzianów, nauki, znajomi też czasem nie dawali żyć. Niektórzy to na lepsze, niektórzy sprawiają, ze nie chce mi się żyć. Postaram się, żeby rozdziały ukazywały się w mniejszych odstępach czasowych, ale nic nie obiecuję.
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał ^^
Mimo wszystko, starałam się ;p
Pozdrawiam :*
`Hope

11. ~ Pakuj się.

   
     Zjedliśmy razem śniadanie, wszystko było okey. Ludmiła wyglądała na trochę zmartwioną, lecz o nic nie wypytywała. Leon siedział z bratem w salonie, oglądali jakieś filmy. Podeszłam do drzwi. Oparłam się o ścianę i patrzyłam na nich, jak na dzieci bawiące się zabawkami. Coś się zmieniło i nadal zmienia. Między mną, a nim. Między Ferro a Diego. Niby wszystko miało być lepiej, a tak naprawdę nikt z nas nie jest niczego pewny. Obietnica Leona. W nocy... Nie wiem dlaczego, ale trudno mi uwierzyć. Chcę, ale nie mogę, nie potrafię. To zbyt trudne, do cholery.
     Zaufanie...
     Jedna z rzeczy, którą tak trudno zdobyć...
     A tak łatwo stracić.



-Pakuj się. Wyjeżdżamy. -te słowa zwaliły mnie z nóg. Jak to wyjeżdżamy? Gdzie? Po co? Za czym do cholery?! Jedna wiadomość, setki pytań w głowie, na które odpowiedzieć sobie muszę chyba sama. Verdas jak się pojawił, tak szybko zniknął.
     Nie ma mowy! Nigdzie się nie ruszam.
-Jak to wyjeżdżamy? Nie możesz mi powiedzieć ''pakuj się'' a potem od razu znikać.
-Mogę. Właśnie to zrobiłem. -rzucił, niechętnie odwracając się w moją stronę.
-To nie jest zabawne.
-Jest, bardziej niż myślisz.
-Co na to Ludmiła? -spytałam, krzyżując ręce na piersi.
-Zgodziła się! Weź przykład z przyjaciółki.
-Ale przecież... Musimy jechać do domu, spakować się, przyjechać tutaj... A nawet nie wiem co mam wziąć i na ile!
-Więc nie trać czasu i to zrób.
     Jak ja go zaraz strzelę, to mu się odwidzi wyjazd.
-Nie mów mi co mam robić. -syknęłam. -A przynajmniej nie do czasu, aż się nie dowiem, po co to wszystko. -szatyn wziął głęboki oddech, spojrzał na mnie i od razu odwrócił wzrok. Diego wyszedł ze swojej sypialni. Prawdopodobnie reagując na naszą dosyć głośną rozmowę.
     Jeszcze tego Verdas'a mi tu brakowało.
-Czemu tak krzyczycie?
-Diego, bądź tym lepszym bratem. Powiedz mi o co chodzi z tym wyjazdem.
-Chyba śnisz. Ludmiła też nie wie i nie narzeka. -oni doprowadzą mnie do szału, teraz obaj się szczerzą. Lekko zirytowana odeszłam od tych idiotów.



-Jak możesz się godzić, na wyjazd z nimi skoro nawet nie wiesz na ile i gdzie chcą cię zabrać? -spytałam, siedząc na kanapie już w naszym domu i gestykulując rękami na wszystkie strony. Blondynka zaczęła się śmiać. -I z czego się panna tak cieszy?
-Z ciebie. Dramatyzujesz, że nie wiadomo co się dzieje, a tak naprawdę to jest wspaniała wiadomość!
     Ludmiła i jej cudowne nastawienie do życia.
-Na pewno Lu, na pewno...
-Zdecydowanie przesadzasz. Spójrz na to z innej strony. -usiadła naprzeciwko mnie i zaczęła wyliczać. -Po pierwsze, możemy spędzić z nimi więcej czasu. Po drugie, załatwią nam wolne w pracy. Po trzecie, może zabiorą nas nad jakieś morze, gdziekolwiek. Odpoczniesz.
-Może i masz rację, ale ani trochę się nie boisz?
-A czego mam się bać? Z nimi jesteśmy bezpieczne. Poza tym, może kogoś wyrwiesz, skoro ty i Leon jesteście przyjaciółmi. Na pewno nie będzie miał nic przeciwko. -uniosła brew i skierowała swój wzrok na okno. -Piękna pogoda.
-A chcesz dostać tym zagłówkiem? -spytałam. -Dobrze wiesz za co.
-Oj no daj spokój, pasujecie do siebie. -tłumaczyła, pakując swoje rzeczy do walizki.
-Jesteśmy przyjaciółmi, nic więcej. Zapomnij o czymkolwiek między mną, a tym idiotą.
-Hej... Przecież ostatnio nie nazywałaś go idiotą.
-Wkurzył mnie. -syknęłam.
-Właśnie, i to jest dobry powód by jechać. Pogodzicie się.
     Czy tylko ja tu marudzę?
-I tak się pogodzimy, nie ważne czy pojedziemy tam razem czy nie. -rzuciłam, pomagając blondynce w pakowaniu.
-Chyba nie zostawisz mnie tam z nimi samej, prawda? -dobrze wiedziała, jak sprawić, żebym się nad nią zlitowała. Zna mnie lepiej niż ktokolwiek inny, trudno się dziwić.
-Ehh... Nie zostawię. -zapewniłam. Na twarz Ferro wskoczył promienny uśmiech. -Ale wiesz co? Gorzej jak wezmą nas na Syberię, a ty w sukienkach. -rzuciłam wychodząc z jej sypialni.
     Zamknęłam drzwi. Westchnęłam.
     Pojadę, muszę...
-Już myślałem, że nigdy się nie zdecydujesz. -słysząc głos za sobą, aż podskoczyłam ze strachu. Odwróciłam się. Leon Verdas. Obserwowanie mnie to chyba jego hobby.
-Boże... Chcesz żebym dostała zawału?! Co ty tu w ogóle robisz?
-Tylko sprawdzam czy się namyśliłaś. I przy okazji czy nie przeciągnęłaś Lu na swoją złą stronę. -podszedł do mnie. Z szyderczym uśmieszkiem na twarzy minął moją osobę i kierował się ku schodom.
-Jak wszedłeś? -zatrzymał się.
-Pewnie dzięki temu. -podniósł rękę. Widniały na niej moje klucze. To już przynajmniej wiem, gdzie są. -Ale nie złość się, złość piękności szkodzi.
-Oj ty się już nie martw o moją urodę. -powiedziałam i poszłam prosto do swojej sypialni.
-A powinienem?
     Boże, weźcie mnie od niego.
     Raz kochany, raz denerwujący. Verdas zdecyduj się...
-Nie. O to, martwić się będę ja. I proszę moje klucze. -powiedziałam krzyżując ręce na piersi. Verdas przyglądał mi się chwilę, po czym spuścił wzrok, a zaraz znów na mnie patrzył.
-Nie ma mowy, nie dostaniesz ich teraz. Jeszcze muszę po was przyjechać. -syknął. -Bądź gotowa na 18. I ani minuty dłużej.
-Ugh...
     Weszłam do środka i właściwie, zamknęłam mu drzwi przed nosem.



     Byłyśmy gotowe. Spakowane. Ubrane. Pomalowane. Szkoda tylko, że stoimy obie jak te głupki na drodze i na nich czekamy. Właściwie to pod naszym domem, ale jednak. Niech Verdas mi dziś już nie działa na nerwy, bo nie ręczę za siebie.
-Która godzina?
-Osiemnasta. -powiedziałam, patrząc na ekran telefonu.
-Jeszcze się nie spóźnili. -mruknęła.
-Jeszcze...
     Jak na zawołanie, bracia Verdas zajechali na parking czarnym Porsche. Nie wiedziałam, czy się cieszyć czy płakać. Obaj okulary na oczach. Obaj czarne skóry. I ten głupi uśmieszek. Wysiedli z samochodu, oparli się o samochód i nadal się szczerzyli. Wielka pokazówa w stylu "Verdas brothers''. Jakże by inaczej.
-Nie stójcie tak, walizki trzeba spakować. -oburzyła się Ferro.
-Nie trzeba było brać tyle rzeczy, przecież poszlibyśmy na jakieś zakupy.
-Teraz mi to mówisz? -spytałam z nutką irytacji. Diego skinął głową i w dalszym ciągu pokazywał swoje białe zęby.
     Podeszłam do Leona. Oparłam się o samochód. Przeniósł swój wzrok na mnie, i podniósł dłoń, w której miał drugie okulary. Uśmiechnęłam się. Dziękuję - powiedziałam nie używając głosu. W końcu, tylko on miał to ''usłyszeć''. Jednak cwany wskazał na swój policzek. Westchnęłam. W sumie, co mi szkodzi. Zbliżyłam się. Dostał tego buziaka, a zaraz po tym zadowolony wsiadł do samochodu. Diego i Ludmiła już kończyli pakować walizki do bagażnika. Jestem tylko ciekawa jak oni tam to zmieścili. Założyłam okulary i postanowiłam delektować się ostatnimi promieniami słońca, których już pewnie nie zobaczę dzisiaj. Leon już uruchomił samochód. Zostało mi jedynie do niego wsiąść i dać się zabrać, gdziekolwiek tylko chcą.
     Co ja do cholery robię...?
     Przedtem działaliśmy sobie na nerwy,
     A teraz tak po prostu dostaje buziaka, za to, że o mnie pamiętał.
     Jestem głupia.
Zanim się obejrzałam wszyscy siedzieli już w samochodzie. Bracia oczywiście z przodu, my z tyłu. Zapowiadała się ciekawa podróż...

_____________________________
Siemka ;*
Podoba wam się rozdział? Starałam się, żeby był ciekawy. Violetta jak zwykle ma jakieś ''ale''. Oddala się i zbliża z Leonem, głupie co? ;p A jednak, tam gdzie jadą, dużo się zmieni. Może w ogóle przestaną się ze sobą zadawać, może coś się polepszy i się zbliżą... ;p
Tego dowiecie się w kilku następnych rozdziałach :))
I pamiętajcie im więcej komentarzy tym szybciej next  :*
`Hope

10. ~ Proszę, nie zostawiaj mnie.

     Siedziałam wygodnie na kanapie w salonie, czytając swoją ulubioną książkę. Byłam szczęśliwa, Leon był już moim narzeczonym; niedawno mi się oświadczył, To był naprawdę niesamowity wieczór, zapamiętam go do końca swojego życia. Na samo wspomnienie na ustach pojawia mi się szeroki uśmiech. Teraz czuję, że wszystko będzie wspaniale.... Do czasu. 
 ...
-Kim ty jesteś?! - pytałam przez łzy. Verdas stał naprzeciwko mnie z twarzą, która nie wyrażała żadnych uczuć poza złością.
-Mężczyzną, którego kochałaś i chciałaś stworzyć z nim rodzinę.   
-Kochałaś... To jest czas przeszły!
-Zniknij mi z oczu, zniknij mi z oczu. Nie chcę cię nigdy więcej widzieć, rozumiesz?! -krzyczał. 
-Proszę, nie zostawiaj mnie. -łkałam. 
-Dla mnie jesteś nikim. Wynoś się stąd. 
...

-Nie! -krzyknęłam, budząc się w środku nocy ze łzami w oczach. Nie wiedziałam co się dzieje, gdzie jestem i która jest godzina.
-Viola. Jestem tu... -mówił Leon, który nie mam pojęcia co tu robił i jakim cudem nagle trzymał mnie w ramionach. Płakałam jak małe dziecko, sama nie wiem dlaczego, przecież to był tylko zły sen, a jednak doprowadził mnie do tego stanu. Teraz liczyło się to, że był przy mnie ktoś, kogo potrzebowałam. -Co się stało? -spytał uspokajającym tonem.
-Zły sen. -rzuciłam. Było mi wstyd, że płakałam przy nim. Jednak postanowiłam, nie ukazywać tego w sposób, jaki mógłby zauważyć. Było ciemno, strasznie ciemno. W tym momencie raczej dużo by nie zauważył. -Co tu robisz?
-Lu prosiła mnie, żebym poleżał z tobą, żebyś spokojnie zasnęła. A poza tym wspominała coś o koszmarach w nocy. -Odgarnął moje włosy z twarzy. -Ale jeśli ci to przeszkadza to pójdę do siebie. -dodał powoli się odsuwając. Nie chciałam, żeby sobie poszedł. Zdążyłam złapać go za rękę, którą nie wiem jakim cudem znalazłam w tych ciemnościach.
-Zostań. -mruknęłam. Verdas położył się obok mnie i mocno mnie przytulił. Chyba tego potrzebowałam.
-Pamiętaj, że od dzisiaj zawsze będę przy tobie, że zawsze możesz na mnie liczyć. Dobrze? I nie zostawię cię... -powiedział. Chciałam w to uwierzyć, a jednak tyle razy to słyszałam, że jest to niemal niewykonalne. Jedyną osobą, której uwierzyłam w te słowa jest Ludmiła.
-To są tylko słowa. Trudniej w nie uwierzyć niż myślisz, i ja naprawdę chciałabym w nie wierzyć, ale nie potrafię. Cieszę się, że jesteś... Ale nie wiem, czy tak jak mówisz, będziesz zawsze... -odparłam, wycierając łzy z policzków.
-Rozumiem. Rozumiem to lepiej niż myślisz.... A teraz śpij, niedawno się położyliśmy, wszyscy sporo wypiliśmy, a ja szczerze nie czekam na poranny ból głowy.
-Dobranoc. -szepnęłam.



     Gdy wstałam nikogo przy mnie nie było. Nie było Leona. No cóż, trudno się mówi. Wzięłam głęboki oddech, zamknęłam oczy i wtuliłam się w ciepłą kołdrę. To chyba normalne, że po takiej nocy, nie chcę nawet wstawać z łóżka. Poza tym, ciekawe czy Lu spała z Diegiem. Tak dobrze mi się leżało, mogłabym zostać w tym łóżku cały dzień i wyjść z niego dopiero, jak będę miała powód. Nic mi się nie chciało, kompletnie nic. Wczoraj... Świetnie się bawiliśmy. Było wesoło, miło, nawet czasami romantycznie, co mnie tak zmęczyło? Może to ten sen. A raczej koszmar. Nie sądziłam, że kiedykolwiek w życiu będę płakać, z powodu, że mogłabym stracić Leona. To nie jest normalne, nie po naszych ostatnich relacjach. Leżałam i gapiłam się w zasłonięte okno jak głupia. Słyszałam w tle kroki, jednak nie za bardzo motywowało mnie to do wstania. Dopóki nie zauważyłam dobrze znanej mi twarzy.
-Cześć śpiochu. -powiedział Leon, siadając obok mnie.
-Hej. -mruknęłam, jeszcze ziewając.
-Wyspana?
-Trudno powiedzieć. Budziłam się w nocy, ale spałam do... Emm... Która jest właściwie godzina?
-Około dziesiątej. -odparł, starając się nie dobijać mnie bardziej.
-Really? -zdziwiłam się. -Ugh... Głowa mnie boli.
-Chyba za dużo wczoraj wypiłaś.
-O której poszliśmy spać? -spytałam, przymrużając oczy.
-Około trzeciej nad ranem. Dlaczego pytasz?
-Bez powodu. -spojrzałam na szatyna, zmartwionego moim samopoczuciem. Nic nie mogłam na to poradzić; zrzuciłam z siebie kołdrę, wstałam i podeszłam do lustra. Wyglądałam strasznie, właściwie to lepiej niż przypuszczałam, ale nadal strasznie. Verdas wstał z łóżka i zmierzał w moim kierunku. Nie chciałam, żeby się za bardzo martwił. -Nie musisz się mną przejmować. Dam sobie radę, nie mam pięciu lat.
-Wiem, wczoraj to udowodniłaś. Trzeba ci jakieś ubrania lub cokolwiek innego? -spytał.
-A masz coś?
-W tamtej szafie powinny być jakieś damskie ubrania. -wskazał, po czym parsknął śmiechem, widząc moją minę na słowa "damskie ubrania".
-Jak to, damskie ubrania? Przecież Diego mieszka sam.
-Nie całkiem sam. Czasami ja u niego śpię, czasami on u mnie. Ty spałaś dziś w moim łóżku. -uśmiechnął się. -A co do damskich ubrań; nasza mama twierdzi, że w razie czegoś zawsze się przydadzą.
-Rozumiem. Wspominałam już, że lubię waszą mamę?
-Pewnie tak.
-Dobra, idź już bo muszę się wykąpać i przebrać. Z tym sobie poradzę. -zapewniłam.
-Na pewno niczego ci nie trzeba?
-Wszystko mam. -rzuciłam, gdy wychodził. -A, i dziękuję za wszystko. -szatyn odpowiedział uśmiechem, zamknął drzwi i tyle go widziałam. Przynajmniej do czasu, aż nie pojawię się w jadalni. Gdzie pewnie wszyscy teraz siedzą.
Ciekawe tylko, czy te damskie ubrania to na pewno pomysł jego mamy...



     Cały ranek spędziłam z Diegiem, łatwo było się domyślić dlaczego. On podoba się mi, ja jemu. To chyba wszystko tłumaczy. Leon poszedł zaglądnąć do Violi. Wydaje mi się, że ostatnio bardzo się do siebie zbliżyli, ale to chyba na plus. Przynajmniej ja i Diego tak myślimy.
-Jak z Violą? -spytał Diego, gdy tylko szatyn wszedł do jadalni.
-Dobrze, już wstała.
-Jak się czuje?
-Głowa ją boli, ale poza tym to chyba dobrze. Obudziła się ze łzami w oczach w nocy, miałaś rację z tymi koszmarami. -powiedział szatyn. Ku zaskoczeniu Diega, mnie to nie zdziwiło. Znam Violę, tyle że, miałam nadzieję że jeśli będzie przy niej Leon, nic się nie stanie. -Reszty dowiecie się od niej samej.
-Poszukam jej jakichś tabletek na ból głowy. Zaraz pewnie zejdzie, a chyba ona jest najbardziej poszkodowana.
-Dziękuję.
-Za co?
-Za to że jej pomagasz. Jesteś przy niej, kiedy tego potrzebuje. Nie spodziewałabym się, że tyle się zmieni między wami. -mruknęłam. Verdas odpowiedział mi delikatnym uśmiechem.
-Wszystko będzie dobrze.

_____________________________
Hej hej ;*
Co tam u was? ;p Cieszę się, że zaczynacie komentować, to motywuje xD Aczkolwiek czasami normalnie odechciewa mi się pisac, powiem szczerze. Może to brak pomysłu? Może lenistwo? [ta cecha jak zwykle obecna w moim życiu]. Dziś krótki rozdział, właściwie nic takiego się w nim nie stało. Taki trochę nijaki ;o
Pozdrawiam :*
`Hope
 

9. ~ Chciałabyś, żeby tak było zawsze?

     Siedzieliśmy w ciemną noc, jedynym światłem były gwiazdy na niebie. Każde z nas na schodach, obok siebie, ze szklankami zapełnionymi ulubionym trunkiem braci Verdas; Bourbon'em. Leon wraz z Diegiem przyznali się, że wszystko wymyślili, zaplanowali i świetnie odegrali. Oczywiście nie szczędzili sobie komplementów, na temat ich "gry aktorskiej". Przyznaję, na początku dałam się nabrać, ale wystarczyło tylko logicznie pomyśleć. Jak tak na nich patrzę, to mimo tego wszystkiego co do tej pory razem przeszliśmy... Cieszę się, że jestem tu gdzie jestem i z tymi właśnie ludźmi. Niebo tego wieczoru było zdecydowanie godne obserwacji. Panował tak przyjemny klimat, że nawet trudno to opisać. Czułam się teraz, jakbym była w jakimś filmie i właśnie nastąpiłby ten długo wyczekiwany happy end. Oparłam się o ramię siedzącego obok Leona i zachwycałam się widokami. Jeszcze lepiej, bo Diego ma duży ogród, pełen drzew i kwiatów, który znacznie dodawał klimatu.
-Mogłabym tak siedzieć całą noc. -westchnęłam i wzięłam łyk Bourbon'u. Obaj Verdas'owie parsknęli śmiechem, a Ludmiła wzięła głęboki oddech, po czym wtuliła się w Diega i kontynuowała oglądanie nieba. -I z czego się śmiejecie?
-Bo właśnie to planowaliśmy, jest piękna ciepła noc, a dziś po północy mają spadać gwiazdy. -powiedział Leon, dodając mi otuchy. Uśmiechnęłam się na myśl o spędzeniu nocy na tych schodach, z tymi ludźmi. Z Leonem wiele przeszliśmy, ale wierzę, że długo byśmy bez siebie nie wytrzymali. Czasami, jeśli się postara potrafi być miły, opiekuńczy, kochany... Ale przede wszystkim musi tego chcieć.
-Okey, a co będziemy jeść i pić? -spytała Ferro.
-Dobre pytanie. -rzuciłam, spoglądając kątem oka na wesołą blondynkę, ona chyba nigdy się nie smuci. Zawsze znajduje jakiś dobry powód, by się uśmiechnąć. I nie jeden mężczyzna wiele by oddał za ten uśmiech. Bo czasami uśmiech, to jedyna rzecz jaką mamy do zaoferowania.
-Do picia mamy jeszcze sporo Bourbon'u, a jeść będziemy oczywiście to co przygotowaliśmy. -odparł zadowolony Diego.
-To znaczy?
-To znaczy, że będziemy jeść kanapki, popcorn i sałatkę. Jakieś tam owoce też mamy.
-Wpuścić ich do kuchni... Nic ambitnego tam nie macie z tego co usłyszałam. -stwierdziła pewna siebie Ludmiła, a ja od razu zaczęłam się cieszyć, bo już wiedziałam jak będzie wyglądać dyskusja tamtej dwójki. Jeszcze pewnie wciągną w to mnie i drugiego Verdas'a.
-Ambitnego? -zdziwił się brunet. -A co ambitnego można mieć w kuchni?
-Violaaaa.... -przeciągała blondynka. Czułam, że to się właśnie tak skończy. Przeniosłam swój wzrok na przyjaciółkę, dając jej do zrozumienia, że słucham tego, co ma mi do powiedzenia. -Pokażemy im, co znaczy mieć coś ambitnego do jedzenia. -rzekła, jak zwykle zadowolona i pewna siebie. Westchnęłam. Leon uśmiechnął się jakby chciał powiedzieć "idź, ja tu poczekam". Oddałam moją szklankę z alkoholem w ręce szatyna; wstałam i dołączyłam do przyjaciółki, która w głowie już miała swój szatański plan.
-Diego, zapłacisz mi za to. -powiedziałam na wychodne. Brunet parsknął śmiechem i kontynuował picie swojego trunku.



     Poszłam z Ludmiłą wgłąb wielkiej willi człowieka, którego jak Boga kocham zamorduję, jeśli blondynka wymyśli coś strasznego. Po jakiejś chwili, znalazłyśmy kuchnię. Lu od razu zaczęła grzebać po szafkach, szukać w nich czegoś. Ja jako ta spokojniejsza usiadłam sobie grzecznie przy wysepce kuchennej i przyglądałam się przygodom kuchennym przyjaciółki. Ten Bourbon zdecydowanie źle na mnie działa, przez niego jestem za spokojna. Albo to ten klimat panujący na dworze.
-Co gotujemy? -spytała Ferro. Wzruszyłam ramionami i zajęłam się oglądaniem swoich paznokci. Nie chciało mi się gotować, a przynajmniej nie do czasu, dopóki się nie dowiem co mam gotować. Ludmiła uniosła brew i spojrzała na mnie jak na głupka. -Viola, przecież musimy coś przyrządzić.
-My nic nie musimy, najwyżej możemy. Zapamiętaj. -wstałam i niezbyt pewna tego, co chcę zrobić, podeszłam do szafek i lodówki. -Mają truskawki, czekoladę, winogrono i od ciula więcej owoców i warzyw. Diego mówił, że ma popcorn, kanapki i sałatkę. I to jest chyba ta sałatka. -wskazałam na jedyną jaką zauważyłam w lodówce. -Możemy roztopić czekoladę i podać ją z truskawkami. Jeśli Diego ma bitą śmietanę, to już w ogóle byłoby cudownie. A poza tym może gofry z owocami. Do tego jakiś drink, albo nawet ten Bourbon, bo nie jest zły. Co ty na to? -spytałam. Ferro była zachwycona moimi pomysłami. Jak zwykle z resztą.
-Wspaniale. Jak ja cię kocham...
-Ja ciebie też. Ale zabierajmy się do pracy. Ja chcę już tam wrócić.
-Do Leona?
-Nie do Leona, do alkoholu i w ogóle oglądać gwiazdy. Strasznie polubiłam te schody i ten ogród. A ty nie?
-Ja też, i cieszę się, że chcesz tu być, i że dogadujesz się z Leonem. Miło się na was patrzy, jak nie jesteście skłóceni. -powiedziała zadowolona blondynka. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i zaczęłyśmy robić to co miałyśmy robić.



-Widzę, że masz coraz lepsze kontakty z Violettą. -odezwał się mój kochany brat. Mimowolnie wykrzywiłem usta w uśmiechu i wziąłem łyk Bourbon'u, a szklankę szatynki postawiłem obok siebie.
-To źle? -spytałem patrząc w nocne niebo.
-Wręcz przeciwnie. Bardzo dobrze, dawno was takich widziałem. A właściwie to nigdy wcześniej.
-Powinieneś się cieszyć. -mówiłem, patrząc na Diega. Widziałem, że się cieszył, że tego właśnie chciał. Ja również tego chciałem, cieszyłem się z nim. Violetta jednak nie jest osobą, która powinna być moim wrogiem. A raczej przyjacielem. Muszę jej udowodnić, że może na mnie polegać, że zawsze może ze mną rozmawiać i że będę przy niej.
-Podoba ci się. -rzucił brunet wyrywając mnie z myśli.
-Kto?
-Violetta. -westchnąłem, a on znowu swoje.
-A komu ona się nie podoba? Jest piękna, szczupła, mądra, inteligentna, ma postawę pełną kociej gracji, dumy i jest zawsze pewna swojego zwycięstwa. I powiedz mi, kto by jej nie chciał. Tyle że, ja chcę tylko, żeby była moją przyjaciółką. Przynajmniej teraz
-Jest wspaniałą przyjaciółką. A z tym, że każdy by ją chciał to pewnie masz rację.
-No jasne że mam.Widziałeś jak tamci faceci się ślinili na widok Violetty i Ludmiły. Dzisiaj w firmie. Przecież to było widać na kilometr i jakby mieli okazję, to by je nawet zabrali ze sobą. -powiedziałem, pewny swoich słów.
-Widziałem. Ojjj.... Wtedy to miło by nie było.
-Na pewno. -rzuciłem, wciąż gapiąc się na niebo. Teraz zostało nam tylko czekać na te dwie kucharki.



     Po wszystkim stałam i patrzyłam jak Ludmiła nakłada to na tacę. Prosiła by jej nie przeszkadzać, a ja jestem przecież grzeczną dziewczynką. Za to obok mnie na stole leżały czereśnie. Wzięłam jedną, lecz nie było dane mi zjeść. Blondynka zaczęła mnie wołać, gdy wychodziła z kuchni. Jak przystało na przyjaciółki, obie wyszłyśmy na taras. Leon i Diego nadal siedzieli na swoim miejscu. Szatyn słysząc moje kroki uniósł szklankę z alkoholem i z gwiazd przeniósł swój wzrok na moją osobę, podając mi prawdopodobnie mój Bourbon. Uśmiechnęłam się i wzięłam szklankę. Diego siedział obok szczerząc się sam do siebie. Doprowadzał mnie do śmiechu, jak zwykle z resztą. Taka mała, niedobra małpa. Ciągle by się tylko śmiał.
-No Viola, może opowiesz co tam sobie o mnie myślisz, w tej twojej ślicznej główce? -parsknął śmiechem Verdas. Odpowiedziałam mu ironicznym uśmieszkiem.
-Że jesteś niedobrą małpą.
-Widzisz Leon, ledwo tu przyszła a już wymyśla na mnie obelgi.
-Zasłużyłeś. Tak samo jak ja, ty mogłeś iść tam gotować. -powiedziałam.
-Musiałem porozmawiać z bratem. -rzucił i poszedł do Ferro, zajmującej się jedzeniem na dzisiejszą noc. Ja jako ta bardziej poszkodowana, jak zwykle z resztą. Usiadłam wygodnie na schodach i spojrzałam na Leona. Siedział wpatrzony w to niebo, jak w obrazek. Cieszył mnie ten widok. Leon chyba pierwszy raz, jest tak opanowany, spokojny i miły. Gdybym mogła, zrobiłabym z nim co tylko chcę. Problem w tym, że nie chcę nic robić. Chcę, żeby było tak jak jest.
-Czemu tak na mnie patrzysz? -zapytał odrywając swoje brązowe oczy od gwieździstego nieba.
-Jesteś taki spokojny... Jak nigdy. Pozwól mi się nacieszyć chwilą. -odparłam i zmęczona oparłam się o jego ramię. Szatyn parsknął śmiechem, ale szybko powrócił do poprzedniej postawy.
-Chciałabyś, żeby tak było zawsze? -spytał, patrząc mi w oczy.
-Chciałabym. Ale to niemożliwe, bo nie możemy tu siedzieć zawsze, a Bourbon pewnie się skończy jakoś za dwa dni. W naszym tempie picia. -westchnęłam, po czym spuściłam wzrok i przeniosłam go na niebo.
-Siedzieć zawsze możemy, a pijemy wolno. Gdybyś zobaczyła jednego z moich kolegów na dyskotece, to przekonałabyś się, że pijemy bardzo wolno. Przecież żadne z nas w ciągu godziny nawet szklanki nie wypiło. Nie mieliśmy w planach was upić, tylko z wami posiedzieć. Polepszyć kontakty.
-No tak. Jak ja mogłam uwierzyć, w to, że ty wolisz zostać w pracy przy papierkach, a nie iść i świętować. -rzuciłam. Leon zaczął się śmiać. Znacznie poprawiał mi humor.
-Uwierz, mógłbym taki być. Ale nie byłoby mi to na rękę. -stwierdził szatyn.
-O czym rozmawiałeś z Diegiem?
-Ymm...
-Chcecie truskawkę w czekoladzie?! Jak dla mnie bomba. -krzyknął Diego, który był pięć metrów od nas. Oboje się odwróciliśmy, co mogłoby być błędem. Z tego co wiem to nasz brunet wariuje po truskawkach w czekoladzie. Jednak nie robił on jeszcze nic co mogłoby wzbudzić moje podejrzenia, co do tego czy on do cholery coś brał. Verdas stał sobie grzecznie przy stoliku, jedząc truskawkę. Na szczęście mamy ich sporo - pomyślałam. Ferro jako ta dobra gospodyni nadal stała przy tym stoliku i biła Diega po palcach, w między czasie rozkładając picie i jedzenie. Wydawało mi się, że Leon wcale nie chciał się chwalić o czym rozmawiał z bratem, a Diego go jedynie uratował....

____________________________________
Hej :*
Otóż kolejna część naszego "wieczoru z braćmi Verdas". Mam nadzieję, że was tym nie zanudzam. To raczej ostatni rozdział z tego wieczoru, bo ileż można opisywać jeden wieczór ;d Znaczy ja bym mogła jeszcze wiele tu napisać, ale twierdzę, że i tak nie miałoby to sensu. Za to na kolejny rozdział mam równie ciekawy pomysł :) Mam nadzieję, że ten rozdział wam się spodobał.
Pozdrawiam wszystkich moich czytelników i czytelniczki ;*
`Hope