8. ~ Gra aktorska braci Verdas i cwana V.



-Nie patrz tak na mnie. Przecież nic nie zrobiłam. -tłumaczyłam. Szatyn przygryzł wargę i wziął głęboki oddech. Jak ja na niego działam... Aż zrobiło mi się miło, zaczęłam się uśmiechać sama do siebie. Niestety szatyn odebrał to nieco inaczej, niż przypuszczałam.
-Nie ciesz się tak, nigdzie nie pójdę dopóki nie skończę pracować nam tamtą umową. -skutecznie mnie zgasił.
-Jeśli chcesz, zrobić to za ciebie ale JUTRO. Dzisiaj idziemy do nas, nie Lu? -spytałam przyjaciółkę, ulatniając się skutecznie spomiędzy ramion zadziwiająco umięśnionego szatyna. Ciekawe... Tyle czasu siedzi przy tym biurku i nie potrafi się oderwać, nawet jak ktoś mu powie prosto w twarz "Idź sobie, już cię tu nie potrzebuję", a jednak jest dobrze zbudowany.
-Jasne, jeśli tylko te marudy chcą. -ożywiła się blondynka.
-O nie nie nie, ja biorę mojego brata za fraki i jedziemy do jednego z nas. A właściwie; do mnie. -odezwał się władczy Diego, po jego zachowaniu twierdzę, iż potrafi on sprowadzić swojego kochanego brata na ziemię. Jestem tylko ciekawa jakim cudem zamierza to zrobić.
-Hah, jasne... I jeszcze powiesz mi może, że weźmiesz Leona? Przecież on nie ruszy się od tych papierków.
-Oj ruszy ruszy. Idźcie do samochodu, ja z nim porozmawiam. -powiedział pewny siebie Verdas. Nawet nie wiem, który z nich jest starszy, a który młodszy. Trudno stwierdzić, obaj są przystojni, obaj zabawni i dobrze zbudowani. Wait.... Czy ja właśnie stwierdziłam, że Leon jest przystojny? Nie... To na pewno nie miało miejsca. To jakaś pomyłka. Ja powinnam nienawidzić jego, a on mnie. Koniec kropka.
-Ej, a kluczyki do samochodu? -spytała Lu, po czym wstała dziarskim krokiem z kanapy i zabrała się za zabieranie swoich rzeczy. Ciekawe, że więcej czasu spędzamy w biurze braci Verdas niż w swoim. Diego sięgnął do kieszeni spodni, wyciągnął kluczyki i mi rzucił. Złapałam.
-Dajesz mi swój samochód? -zdziwiłam się.
-Wiem, że będę tego żałował. Ja pojadę z bratem. Adres wyślę wam SMS-em. -powiedział, szczerząc się jak małpa w cyrku. Chciało mi się śmiać, a jednak szybko mi przeszło, gdy spojrzałam na szatyna siedzącego przy tych papierkach. Irytacja, złość i znudzenie. To mną teraz kierowało. -Jedź. Uwierz mi, że będzie dobrze. -pocieszał mnie brunet.
-Kto kieruje? -spytała Ludmiła. Wzruszyłam ramionami. Zabrałam swoją skórkę i torebkę, po czym wyszłam z gabinetu braci wraz z przyjaciółką.



-Myślisz że Diego przemówi mu do rozsądku? -pytała blondynka, gdy doszłyśmy do samochodu mojego przyjaciela, a jej przyszłego chłopaka. Przynajmniej na to się zapowiadało. Wsiadłyśmy do samochodu; usiadłam za kierownicą, milczałam. -Viola, pytałam o coś.
-Słyszałam. Problem w tym, że nie znam odpowiedzi. -rzuciłam, uśmiechając się bezradnie. Mając nadzieję, że to w jakiś sposób doda jej otuchy. -Wiesz jaki jest Leon, i wiesz jaki jest Diego. I doskonale wiesz, że Diego sobie poradzi. Skoro był tego taki pewien, zanim wyszłyśmy z firmy. To my też powinnyśmy wierzyć, że mu się uda.
-Oczywiście. Wiara przede wszystkim.... -westchnęła. -Nie uda mu się.
-Wiem. 
-Co robimy w takim razie?
-Jedziemy do Diega. -zdecydowałam, przekręcając kluczyk samochodu, uruchamiając go jednocześnie.
-Tak, ale nie wiemy nawet w którą stronę jechać. -powiedziała Ludmiła, i jak na zawołanie do nas obu przyszedł SMS. Spojrzałam z politowaniem na przyjaciółkę. -Sprawdź, bo jestem pewna, że to Diego z tym adresem.
-Też tak myślę. -rzuciła, wpatrzona w telefon. -I miałyśmy rację. Jedź na ten adres. -pokazała mi adres na telefonie i ruszyłyśmy w dane miejsce. Przypuszczałam, że będziemy pierwsze na miejscu. Lecz moja podświadomość dawała mi złe informacje. Jak podjechałyśmy na parking willi Diega, samochód Leona stał już na swoim miejscu.
-Ciekawe, jakim cudem tak szybko tu dojechali. -powiedziała Lu, a mi zaczęło coś świtać. Jakiś pomysł, jakimś dziwnym sposobem zaczęłam myśleć inaczej. Co jeśli oni to wszystko zaplanowali, zanim my w ogóle się skapnęłyśmy, że będziemy mieć wolny wieczór? Co jeśli te wszystkie intrygi Leona i przekonywanie Diega, że będzie dobrze to tylko i wyłącznie gra aktorska? Przecież to wszystko jest tak jasne i łatwe do rozgryzienia, nie wiem jak mogłam na to wcześniej nie wpaść. Oni to zaplanowali i pewnie wcielili by ten plan w życie nawet gdybyśmy nie dostali wolnej ręki na wieczór. Nadal nie mogło to do mnie dotrzeć. Oni mogli to wszystko zaplanować i nas tu ściągnąć tak naprawdę nieświadomie. Bo ja z pewnością nie byłam świadoma tego co robię. A te całe dokumenty Leona, nie wiem jak mogłam tak szybko uwierzyć, w to, że Verdas jest tak przywiązany do tych swoich papierków. Przecież to zwykła ściema i nic więcej. Niestety z przemyśleń na temat gierek braci Verdas wyrwała mnie Ludmiła, w dość brutalny sposób. A mianowicie walnęła mnie w ramie, aż się ocknęłam.
-No nareszcie. Już myślałam, że nie wrócisz na ten świat. O czym tak myślałaś? O jakimś mężczyźnie? Czy o jutrzejszym obiedzie? Chodź, bo pewnie na nas czekają. -jak zwykle panna Ferro nie da nikomu dojść do słowa, a nawet odpowiedzieć na milion pytań, które dość szybko zadaje.
-Ehh.... Wszystko ci wyjaśnię w drodze. -odparłam zrezygnowana. Zabrałyśmy swoje rzeczy i wyszłyśmy z samochodu.



     Drzwi były otwarte. Weszłyśmy do środka. Dom w środku, jak i na zewnątrz zachwycał budową i wystrojem. Bardzo mi się spodobała willa Diega, czuję, że często będę go odwiedzać. Jednak coś, co bardziej zwróciło moją uwagę, to to, że nigdzie nie było braci Verdas.
-Ludmiła, rozglądnij się za nimi. -rzuciłam. Blondynka skinęła głową i ruszyła przed siebie. Z kocią gracją szła jak gdyby nigdy nic. Tak dumna, a tak nieprzewidywalna i bezszelestna jak kot. Ja byłam do niej niezwykle podobna, jeśli o to chodziło. Niemal identyczna. Gdybym tylko nie miała szpilek, z pewnością żaden z braci nie zorientowałby się, że tu jestem. Przeszłam przez hol, wprowadzający do domu i za schodami na górę zobaczyłam uchylone drzwi, a za nimi siedzieli już przebrani bracia Verdas. Nie wiem dlaczego, ale lubię ich tak nazywać.
-Ludmiła. Tutaj. -skinęłam głową na wyjściowe drzwi. Obie ruszyłyśmy w tą stronę. Leon siedział z Diegiem na schodach, którymi wychodziło się na ogród. Przeszłam obok szatyna i stanęłam przed nimi. Tak samo postąpiła Ludmiła. Czasami wydaje mi się, ze jesteśmy jednak siostrami.
Za to Leon i Diego wyglądali całkiem całkiem. W świetle gwiazd zdecydowanie bardziej mi się podobali. Byli już przebrani. Leon miał na sobie czarną koszulę z zwiniętymi rękawami na łokciach, a Diego zwykłą czarną koszulkę. W dłoniach oczywiście widniała szklanka z porcją Bourbonu. Z tego co wiem, obaj ten alkohol lubili najbardziej. Wyglądali jak Hollywodzkie gwiazdy, nie przejmujące się niczym poza tymi gwiazdami na niebie i alkoholem. Jednak po chwili obaj spojrzeli na mnie i na Lu. Obaj z tym samym szarmanckim uśmiechem, obaj z tym samym charakterkiem. Tacy inni, a tacy podobni. Niesamowici, tak idealni, tak pociągający i przystojni, tak jednocześnie nieznośni, że to jest nieprawdopodobne.
-Wreszcie jesteście. Piękne gwiazdy, nie sądzisz Violetto? -jako pierwszy odezwał się Leon. Odważnie, zwracając uwagę na to, że pewnie wiedzą, iż się domyśliłam co kombinowali. Uśmiechnęłam się. Byłam z siebie dumna szczerze. Ze swojego wyglądu, gracji i dumy, której każdy
mógłby mi pozazdrościć. Zwłaszcza, że to bardzo imponowało mężczyznom typu braci Verdas.
-Owszem, Leonie. Jestem tylko ciekawa, czy jesteś świadom poziomu mojej logiki, pomysłowości i przebiegłości. Bo szczerze wątpię, że wiesz tyle ile powinieneś. I zdecydowanie przeceniasz swoje pomysły, wraz ze swoim braciszkiem. Obaj jesteście siebie warci, a jednak nadal tak strasznie idealni i tak strasznie nieznośni. -odparłam uśmiechając się cwaniacko. Obaj Verdas'owie odpowiedzieli mi tym samym uśmiechem, popijając swój trunek.
-Czyli wiesz? A jednak cwana z niej bestia. Nietykalna, przebiegła i pewna siebie. -rzucił Diego, dając tym samym Ludmile powód do zazdrości.
-Nie ładnie Diego, nie ładnie. Nie dawaj Ludmile powodów do zazdrości, bo cię zniszczy.
-Viola, co ty wiesz? -spytała Lu.
-Jedna bardziej cwana od drugiej. -westchnął Leon, zachwycając się wciąż moja postawą.
-Oni to zaplanowali.


________________________________
Siemka :D
Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał, bo mi się bardzo podoba *-* Co jest jak zwykle strasznie rzadkie, bo mi się nigdy nie podobają moje rozdziały. Ale to może dlatego, że jest dużo gifów i jest klimacik ♥ Strasznie mi się podobają te sceny z dwóch ostatnich gif'ów. W pierwszym; dwaj bracia perfekcyjni do bólu i tak przystojni że normalnie odlatuję ;d A w drugim Katherina z kocią gracją, przyciągająca do siebie facetów. Nie lubiłam jej, ale jej postawa i duma normalnie wprowadzają mnie w szok i samozachwyt ♥ Normalnie cudowna jest ^^
Ale to tyle co chciałam wam przekazać poza rozdziałem i mam nadzieję, że się podoba tak jak mi :)
Pozdrawiam :*
`Hope

7. ~ Oboje się zamknijcie.

     Siedziałam rano popijając gorącą kawę i jedząc śniadanie. Było około godziny dziewiątej. Dzień naprawdę zapowiadał się cudownie. A mnie ciekawił jedynie fakt czy Diego został na noc u mojej kochanej blondyneczki. Jeśli tak, to przynajmniej będę miała się z czego śmiać. Tak, fakt że brat tamtego idioty mógłby się przespać z moją przyjaciółką doprowadzał mnie do śmiechu. Sama nie wiem dlaczego i co ostatnio się ze mną dzieje. Za pięć dziewiąta, czyli Ludmiła powinna tu być dokładnie za pięć minut. Jeśli się spóźni to sama osobiście pójdę zedrzeć ją z łóżka. Zwykle to ona jako pierwsza meldowała się w kuchni. I tak jak myślałam, spóźniła się. Gdy już miałam się zabierać i wychodzić na górę zadzwonił mój telefon. Cholera. Dzwonił Leon, ciekawe czego chce o tej porze. Odebrałam.
-Coś się stało, że dzwonisz? -spytałam na ''dzień dobry''
-Owszem. Przyjedź szybko do firmy.
-Ale po co, przecież mam być tam za godzinę.
-Trudno, widzimy się za 10 minut. Nie spóźnij się.
-Jasne. Cześć. -pożegnałam się, rzuciłam telefon do torebki i zrezygnowana wyszłam z domu. Ludmiła musi poczekać. Wsiadłam do samochodu i pojechałam.



     Ta cała sprawa z telefonem i spanie przyjaciółki wydawały mi się mega podejrzane. A jednak nic nie mówiłam. Robiłam co mi kazano i byłam grzeczna jak nie wiem co. To zdecydowanie nie było w moim stylu.
-Co się stało? -spytałam wchodząc do gabinetu braci Verdas. Ku mojemu zdziwieniu na kolanach u Diega siedziała Ludmiła i właśnie oboje zabierali się za podpisywanie papierków. Drugi brat siedział zadowolony na swoim stanowisku i przeglądał coś w komputerze.
-Mamy spotkanie za 15 minut. -powiedział szatyn.
-Słucham? I dopiero teraz mi o tym mówisz?
-Tak.
-Brawo za wyczucie czasu. -rzuciłam swoją torebkę na fotel i wzięłam głęboki oddech, po czym zwróciłam się do Ludmiły. -Ja myślałam, że ty jeszcze śpisz. Co ty tu robisz tak wcześnie?
-Wyszłam wcześniej, bo Diego mnie o to poprosił. Jeszcze wczoraj powiedział, że mamy spotkanie. -odparła.
-Ahh... Więc tylko ja jestem ta niepoinformowana. -spojrzałam na zadowolonego Leona. -Zaraz, na to spotkanie ma iść nasza cała czwórka?
-Tak Violetto. To ważne spotkanie, od niego zależy czy zaczniemy współpracę z jedną z ważnych firm. Dzięki niemu będziemy mieli zagwarantowane całkiem dobre interesy a także udziały w innych państwach. Dlatego właśnie rodzice prosili, żeby była przy tym cała nasza czwórka. -wyjaśnił mi Verdas.
-Już rozumiem. Zastanawia mnie tylko fakt, dlaczego dowiaduję się do cholery ostatnia?!
-W dodatku, że ty i Leon prowadzicie główną część spotkania. - zaśmiał się Diego, lecz po chwili uciszyłam go wzrokiem.
-Leon? Miałeś zamiar mi o tym powiedzieć? -spytałam, a on zaczął się śmiać. -co w tym jest takiego śmiesznego?
-To jak się denerwujesz. Daj spokój Viola, dasz sobie radę. Tutaj masz wszystkie potrzebne ci dokumenty. -podał mi stos papierów i wrócił do swoich zajęć.
-Naprawdę bardzo zabawne wiesz? Wy wszyscy jesteście niemożliwi, nie da się z wami współpracować. -stwierdziłam.
-Daj spokój, uśmieszek się zdenerwował. I po co ci to wszystko? Rób co masz robić i nie dyskutuj. -odezwał się Verdas.
-Diego pogryzę cię po tym spotkaniu biznesowym. Zobaczysz. I nie uśmiechaj cię tak, bo jeszcze cię pogrzebię żywcem.
-Viooola spokojnie. -Ferro zareagowała.
-Przecież ona jest całkowicie spokojna. -rzucił Diego.
-No jasne. A w ogóle dlaczego to ja i Leon mamy prowadzić główną część spotkania a nie wy? Gołąbeczki? -spytałam.
-Ponieważ wy jesteście bardziej doświadczeni. -zauważył Diego.
-Nie wiesz co mówisz. Leon, przecież Diego jest bardziej doświadczony niż ja. -zwróciłam się do szatyna.
-Nie prawda!
-Diego shut up. Ja wiem lepiej.
-Oboje się zamknijcie. -syknął Leon. -Tak Violetta, Diego jest moim bratem co znaczy że jest bardziej doświadczony, ale mój ojciec prosił żeby to nasza dwójka dała z siebie więcej.
-Widzisz Diego? Ej, ale nadal to ja jestem bardziej pokrzywdzona.
-No widzisz uśmieszku, ze mną nie wygrasz.
-Cicho bądź małpo wredna.
-Violetta z Diegiem, nie zachowujcie się jak dzieci.
-Leon ja i tak wiem, ze oni nie dogadują sobie na serio. Mają lepsze kontakty niż sobie wyobrażasz. To tylko ich wrodzona złośliwość. Tak jak w przypadku twoim i Violi. -powiedziała Lu.
-Zauważyłem, że Viola bardzo lubi dogryzać innym.
-Nie grab sobie. -uprzedziłam, a Verdas odpowiedział mi jedynie cichym śmiechem.



-Dziękujemy państwu za spotkanie. -powiedziałam ściskając dłoń jednego z mężczyzn.
-My również, jako asystentka pana Verdas'a świetnie się pani zapowiada. Mam nadzieję, że nie jest to nasze ostatnie spotkanie. -stwierdził brunet z szarmanckim uśmiechem. Ciekawe, myślałam że flirtowanie to raczej po pracy. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i zaczęłam żegnać się z innymi. Leon stał nieopodal mnie i wszystkiemu się przyglądał. Po jego minie stwierdziłam, że nie był za bardzo zadowolony.
-Pani Violetta, wiele o pani słyszałem i jestem wielce zadowolony, że miałem przyjemność z panią rozmawiać.
-Ahh... Proszę, nie ''pani''. Po prostu Violetto, będzie mi miło.
-Miejmy nadzieję, że do zobaczenia. -dodał mężczyzna i poszedł przodem. Ludmiła również żegnała się ze wszystkimi, a bracia Verdas stali dalej i tylko nas obserwowali. Rozglądając się po korytarzu, zauważyłam czyjaś sylwetkę za rogiem. Okazało się, że to tylko pani Veronica.
-Dzień dobry panowie, jak spisały się asystentki moich synów? -spytała podchodząc do naszej grupy.
-Wspaniale. Z gracją i łatwością przedstawienia nam wszystkiego dopięły swego. Dokumentu podpisane, współpraca rozpoczęta. Może być pani z nich dumna. -odpowiedział jeden z nich. Veronica promiennie się do nas uśmiechnęła, po czym spojrzała na swoich synów wzrokiem ''zaciekawionej matki'', a zaraz po tym znów jej wzrok powędrował na mnie i Lu. Byłam ciekawa, co ona zobaczyła, że była tak zadowolona. Jednak nie pasowało się teraz odwracać.
-Bardzo nam miło.
-Nam również było miło Ludmiło. Do zobaczenia, na kolejnym spotkaniu.
-Może ja panów odprowadzę? Przy recepcji jest mój maż, on również chciałby z panami porozmawiać. -jeden z nich skinął głową. -Dobrze, więc proszę iść przodem. -dodała matka Diega i Leona, a zaraz po tym zwróciła się do nas. -Na dzisiaj macie już wolne, dziękuję wam dziewczyny. A moi synowie mogą z wami świętować. -drugie zdanie przekazała z naciskiem na swoich synów, gdyż patrzyła na nich mówiąc to. Ciekawe co kombinuje...
-Dobrze, dziękujemy.



-To co, gdzie idziemy się upić? -spytał Diego rozkładający się na kanapie w biurze.
-Nic nie wiem o upijaniu, a ty Lu?
-Ja również nic nie wiem.
-No dajcie spokój dziewczyny, przecież trzeba uczcić to, że Violetta pomimo tego jaka jest niedobra i niedoświadczona wywalczyła dla nas współpracę i jakoś żyje. Przecież mamy wolny cały wieczór! -protestował Diego.
-A zabił cię ktoś kiedyś? -spytałam.
-Nie.
-To zamilcz, bo zaraz będzie ten pierwszy raz.
-Aj przeżywasz, tylko się z tobą droczę. Nie mogę? -uśmiechnął się cwaniacko i spojrzał na Ludmiłę, która zaraz usiadła obok niego i dała mu buziaka w policzek.
-A za co on dostał tego buziaka, za to że mnie obraża głupek?
-Za nic. A za to, że cie obraża nie dostanie ani jednego więcej. -powiedziała Lu, a ja zadowolona podeszłam i usiadłam obok niej.
-Leon? -Verdas siedział grzecznie przy swoim biurku i się nie odzywał, postanowiłam jakoś go ściągnąć na ziemię. Wstałam z kanapy i po cichu do niego podeszłam.
-Tak Viola?
-Co robisz?
-Pracuję. -odparł w ogóle nie zainteresowany tym co robią inni.
-To przestań. -rzuciłam zabierając mu długopis z ręki.
-Nie chciałaś tego zrobić.
-Chciałam.
-To lepiej uciekaj. -uprzedził, po czym wstał z fotela i zaczął mnie gonić. A jednak byłam szybsza niż on i jakoś uciekłam. Szkoda że w miejsce z którego raczej już nie mogłam uciec. -No widzisz, i jak zwykle nie pomyślisz zanim coś zrobisz. -powiedział podchodząc do mnie.
-Jaaaaasne. A kto nam wywalczył współpracę z tamtymi facetami?
-No na pewno nie ty.
-Bardzo zabawne.
-Oddawaj długopis, muszę to skończyć.
-Nic nie będziesz kończył, idziemy świętować. -mówiłam chowając długopis za sobą. Verdas zbliżył się niebezpiecznie blisko.
-A chcesz tego żałować? -mówił mi na ucho. -Bo jeśli tak, to szybko ci to załatwię.
-Ja mam tego żałować? Nie tym razem. I nie pokazuj swojej matce, że razem ze swoim braciszkiem jesteście o nas zazdrośni, bo będzie źle. -szepnęłam. Mina szatyna była bezcenna.

__________________________________
Hej kochani :*
Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, ale ostatnio nie mam czasu. I za to teraz dłuższy, przynajmniej się starałam, żeby był dłuższy ;p I mam nadzieję, że wam się podobał, bo mi się wcale nie podoba. Ale za to następny mam nadzieję, będzie ciekawszy. Nie mogę niestety przewidzieć kiedy pojawi się nastepny rozdział, bo nie wiem kiedy go napiszę. Dziękuję za komentarze, bardzo motywują do dalszego pisania =)
Pozdrawiam cieplutko ^*^
`Hope

6. ~ Źle zaczęliśmy.

     Następne kilka dni Ludmiła sama chodziła do pracy. Dlaczego? Byłam wykończona po tamtym dniu, a na dodatek złapała mnie choroba. Siedziałam całymi dniami sama. Przyjaciółka usprawiedliwiła mnie u szefa. Z tego co wiem to się zmartwili ale spokojnie mogłam odpoczywam ile tylko potrzebowałam. A co jeśli mój odpoczynek trwałby więcej niż przypuszczają? To dlatego, że doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że gdy tam wrócę wszystko będzie takie jak przed moją "przerwą". Teraz moja codzienność to kanapa, herbata i telewizor; w którym nigdy nic nie ma! Zwariować można z nudów. Przecież mogę popracować w domu, przynajmniej mam trochę spokoju. To była dobra myśl. Chwyciłam telefon i napisałam SMS-a do Lu. Jednak odpowiedź nie była zadowalająca, wręcz taka jakiej się spodziewałam. "Nie ma mowy, musisz odpoczywać. Pozdrawiam, Lu :*" Taka kochana, a tak utrudnia życie. Rzuciłam telefon w kąt i głęboko westchnęłam. Nagle po całym domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Kiedyś na pewno go znienawidzę... Zrzuciłam z siebie ciepły koc i poszłam otworzyć. To kogo tam zobaczyłam zwaliło mnie z nóg.
-Leon. -wydusiłam. Szatyn stał przede mną z iskrami w oczach, przeświadczony że właśnie mnie zobaczy za drzwiami. On, to chyba ostatnia osoba którą chciałabym tu zobaczyć. Już wolałabym kilku swoich byłych którzy się zmówili czy coś w tym stylu, cokolwiek ale nie jego.
-Violetta. -westchnął. -Zgaduję, że nie mnie się tu spodziewałaś.
-Brawo. Skąd wiedziałeś gdzie mieszkam? Ludmiła? Dokumenty? Co mnie zdradziło? -pytałam.
-Mogę wejść? Nie zabiorę ci wiele czasu. -zapewnił. Był całkowicie poważny, a przynajmniej takie miałam wrażenie. Nie miałam dużego wyboru; wpuściłam go.
-Chcesz kawy lub herbaty?
-Nie. Dziękuję, doceniam że zdobyłaś się choć na tyle odwagi żeby mnie wpuścić i poświęcić mi czas, po ostatnim co było w firmie. -powiedział.
-Każdy zasługuje na drugą szansę. Poza tym mam jeszcze trochę nadziei, że kiedyś będzie lepiej.
-Ja również.
-Więc? Czemu zawdzięczam twoją wizytę? -spytałam.
-Dzięki tobie od wczoraj współpracujemy z całkiem dochodową firmą. Po pierwsze; chciałem podziękować, po drugie; przeprosić. -właściwie... Zaniemówiłam. Leon Verdas przychodzi do mojego domu nie po to, żeby grać mi na nerwach a przepraszać? Niesłychane. -Wyglądasz na zdziwioną.
-Jestem zdziwiona. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego.
-Aż taki straszny jestem? Potrafię przeprosić. -zapewniał.
-No wiesz, miałam co do tego poważne wątpliwości.
-Całkowicie rozumiem. Mogę o coś zapytać?
-Naturalnie. -odparłam.
-Dlaczego nie chodzisz do pracy?
-Jestem chora.
-Rozumiem. Myślałem, że to przez tą ostatnią akcję tamtego wieczora. -powiedział. No widzisz, i masz rację. Szkoda że się o tym nie dowiesz.
-Nie przejmuj się tamtym wieczorem. To nic.
-Byłaś w koszmarnym stanie. Czuję się winny za to jak ty się czujesz.
-Dlaczego? Przecież my się nienawidzimy. -zdziwiłam się.
-Może to tylko pozory.
-O czym ty mówisz? Działaliśmy sobie na nerwach od początku znajomości.
-Wiem. Zdaję sobie z tego sprawę, ale może moglibyśmy spróbować to jakoś naprawić. -zaproponował. -I wiem, że wydaje mi się to łatwe i ze będzie to trudne, ale wierzę, że może się udać.
-Leon. Ugh.. Ja nie wiem czy to wyjdzie. Ale w ogóle skąd taki pomysł? -spytałam niedowierzając.
-Znikąd. Martwi mnie nasza aktualna sytuacja i nasze relacje, a dla dobrej pracy to musi się zmienić. -powiedział pewny siebie. A więc to o pracę chodzi... 
-Rozumiem i w zupełności się z tobą zgadzam.
-Cieszę się. -uśmiechnął się. Chyba po raz pierwszy w moim towarzystwie.
-Ja również.
-Twierdzę, że źle zaczęliśmy. Jestem Leon Verdas. -podał mi dłoń, ja zdziwiona ją chwyciłam i postanowiłam z nim współpracować.
-Violetta Castillo.



     Z Leonem całkiem przyjemnie się rozmawiało. Zasiedzieliśmy się i jak kończyliśmy rozmawiać zauważyłam, że na dworze jest już ciemno. Leon już dawno powinien być w pracy, przecież Ludmiła nie odwali za niego całej roboty, a poza tym nie jest jego asystentką. Diego również raczej nie pali się do papierków. A jednak zamiast pracować siedzi i rozmawia ze swoim dawnym ''wrogiem nr.1'', i pewnie mu się za to dostanie. Nagle drzwi się otworzyły, a do domu weszła Ferro zmęczona po pracy. Jednak jej mina na widok Verdas'a siedzącego obok mnie na kanapie była bezcenna. Chyba od razu postawiło ją na nogi. Zrobiło się niezręcznie. Nie wiem dlaczego, skoro tylko rozmawialiśmy.
-Ludmiła. Hey. -wstałam z kanapy i podeszłam powoli do przyjaciółki.
-Cz-Cześć.
-Umm... To ja może już pójdę. Do zobaczenia Violetto. -szatyn pożegnał się i wyprzedzając mnie opuścił nasz dom.
-Co tu się działo jak mnie nie było? -spytała sparaliżowana blondynka.
-Pan wielki Verdas postanowił ''zacząć od początku'', bo nie możemy tak pracować. Wiesz, zakłócamy spokój w firmie i nie idą nam interesy razem.
-Ale przecież wszystko doskonale wam razem szło, nawet jak się kłóciliście więc niech mi tu nie wymyśla bo jak pójdę i go strzelę w ten głupi łeb to zobaczy dopiero gwiazdy na niebie. -wkurzyła się Ferro.
-Nie unoś się tak. -śmiałam się. -Przecież nic się nie stało, przynajmniej nie spędziłam wieczoru sama. A poza tym niech się godzi jak chce, twierdzę że to i tak nie wypali. Mam zbyt nie wyparzony język i on również. Zaraz jedno drugiemu dopierdoli i się skończy bajka. -powiedziałam.
-Otóż to. -westchnęła Lu. -Ej, a może Diego mu coś powiedział.
-Brałam to pod uwagę i właśnie chciałam zadzwonić do brata tego desperata.
-Nie musisz. Diego i tak będzie tu za 10 minut. -słysząc to wpadłam w szał.
-Diego tu będzie za 10 minut a ty mówisz mi to dopiero teraz?! Przecież Leon mógł tu jeszcze być, a gdyby bracia się spotkali to...
-Byłoby wesoło. -przerwała mi blondynka popijając łyk gorącej herbaty.
-To nie jest śmieszne.
-Bardzo Viola.
-Ehh... Masz szczęście, że Leon się szybko zmył na twój widok. A ja i tak muszę porozmawiać z jego bratem.
-No widzisz, same plusy.
-A właściwie to czekaj... Ty zaprosiłaś brata tego debila na rozmowę czy tylko na kawę czy tylko na sex? -spytałam śmiejąc się. Ostatnie słowo trochę podirytowało Ferro, jednak nie dała się wyprowadzić z równowagi. 
-Bardzo śmieszne wiesz? -syknęła.
-Bardzo. No to co, zgadłam?
-Nie.
-No weź. Jedno z trzech na pewno. Lecisz na niego jak pies na szynkę. -powiedziałam wciąż roześmiana.
-Viola nie wyprowadzaj mnie z równowagi.
-O to to potrafi tylko Sophie i obie o tym wiemy. Daj spokój, powiedz mi. -nalegałam.
-Nawet mi nie przypominaj o tej ugh... Nie ważne.
-No jasne! Ja nie odpuszczę. I znając ciebie to będzie najpierw herbatka, film, rozmowa... A potem się rozkręci i końcowy numerek. Tylko cicho, bo chce się wyspać. -mówiąc to nie mogłam przestać się śmiać.
     Ludmiła odwróciła się w moją stronę i ja zamurowało. Ja tez się odwróciłam i jedyne co przychodziło mi na myśl to było...
-O kurwa. -powiedziałam, a zaraz po tym zakryłam usta ręką. Za nami stał Diego opierająca się o framugę i śmiejący się cicho. Ja oczywiście go zagłuszałam. -Umm.... Emm... Ee... Długo tu tak stałeś? -spytałam.
-Uśmieszek na twarzy jak zwykle widnieje. Tak uśmieszku, wiem tyle że teraz powinnaś wybuchnąć śmiechem i przestać się śmiać dopiero jutro. -odparł.
-Właśnie to zamierzam zrobić, małpo jedna. -zaśmiałam się i spojrzałam na przyjaciółkę która była cała czerwona, co jeszcze bardziej mnie rozśmieszyło.
-Nie żeby coś, ale Ludmi wygląda jak blond burak. -stwierdził Diego.
-Potwierdzam. -wydusiłam pomiędzy napadami śmiechu.
-Te uśmieszek wypad mi z kuchni, a ty małpo oszczędziłbyś sobie takich tekstów. -odezwała się Ferro.
-Sorki.
-Ja nie chcę iść. -sprzeciwiłam się.
-Idź już spać, bo dobrze ci ten śmiech nie robi.
-Ale ja nie chcę.
-Ale ja chcę, żebyś poszła spać. Jesteś chora i to chyba nie tylko fizycznie. -zauważyła blondynka.
-Te blond burak jutro się zemszczę. Siemanie blond buraczku i niedobra małpo. Wychodzę z tego interesu. -powiedziałam wychodząc.
-Ej, czego ona się naćpała? Musi mi dać numer do dilera. -szepnął Diego.
-Ej! Ja cię słyszę małpo!
-Słodkich snów uśmieszku.
-No no. A wam ciekawej nocy. Ale nie za długo bo jutro ktoś musi za mnie harować!
-Idź że do tego łóżka.

%%%%%%%%%%%%%%%
Piękny rozdział nieprawdaż?! <3
Nie! Okropny! :D Sory za tą końcówkę, coś mi się w główkę od tej choroby robi. Od tygodnia w łóżku leżę i pewnie już dawno ześwirowałam ;p Ale jak wam się nie podoba to nie musicie czytać xd
Ale by sie przydało bo długo się męczyłam z tym cholernym rozdziałem ^^
Spodziewał się ktoś ''zgody" Leonetty? Ja nie ;p Nie martwcie się, to nie potrwa długo xD
 Diego i Lu? Co wy na to?! <3

Spadam, Siemaaaaanko :*
`Hope.
-Komentujcie i Pozdrawiam ♥

5. ~ Chodzi o mojego syna.


...Ludmiła jako ta mniej zmęczona wstała i poszła otworzyć drzwi. Ku mojemu zdziwieniu nie był to żaden z braci, nie była to sekretarka z dodatkową pracą, nie był to nikt kogo bym się teraz spodziewała. W drzwiach stała Veronica Verdas, matka Leona i Diega, żona pana Vincenta. Myślę, że trafnie przypuszczam, iż przyszła do mnie, nie do Ludmiły. Zmęczona odłożyłam filiżankę kawy i podniosłam się z fotela. Kobieta spojrzała na mnie zza ramienia mojej przyjaciółki, jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Nie śmiała się, nie smuciła... Nic. Trochę mnie to zbiło z tropu. 
-Przepraszam za najście, miałam nadzieję że jeszcze jesteście u siebie. 
-Jesteśmy, wychodzimy za godzinę lub dwie, mamy jeszcze coś do zrobienia. -powiedziała Ludmiła, otwierając szerzej drzwi, by kobieta mogła wejść. 
-Rozumiem. Violetto chciałabym z tobą porozmawiać. -nie zdziwiły mnie te słowa, czekałam na to. 
-Ludmiła... -nie dała mi skończyć, skinęła głową życząc mi powodzenia i wyszła. Pewnie poszła do Diega. Gdy blondynka zamknęła drzwi, szczerze nie wiedziałam co mam robić. Znałam panią Veronicę, ale obawiałam się tego, co chce mi powiedzieć. 
-Usiądź proszę. -zrobiłam to. -Nie bój się, nie chodzi o nic związanego z firmą. Wiem, że należycie wykonujesz swoje obowiązki i szczerze jestem z ciebie jak i Ludmiły dumna. -kobieta usiadła na sofie obok i spojrzała na mnie poważnym wzrokiem. -Chodzi o mojego syna. -zamarłam. 
-Jeśli mogę spytać, którego syna? 
-Leona. -czułam, ze to będzie ciężka rozmowa. -Zauważyłam, ze nie macie zbyt dobrych stosunków. 
-To tylko chwilowe, niech się pani nie martwi. 
-Violetto, widziałam jak on cię traktuje. A raczej traktował dzisiaj. 
-To nie było nic, na co musiałaby pani zwracać uwagę. Leon poszedł przodem jedynie by wskazać mi drogę, jeszcze nie do końca jestem zapoznana z wszystkimi pomieszczeniami. -tłumaczyłam. Jak ja mogę tak kłamać? Nie lepiej byłoby go wsypać i mieć spokój? ...Nie wierzę że to robię. 
-Jesteś pewna? Nie wyglądało mi to na wskazywanie drogi, a raczej pokazanie swojego stanowiska tutaj. -Veronica wiedziała co mówi, potrafiła rozpoznać zachowanie swojego syna lepiej, niż ktokolwiek inny. Już nie wiedziałam co mam mówić. 
-Zapewniam panią, że wszystko jest w porządku. 



     W trakcie rozmowy z Veronicą usłyszałam pukanie do drzwi. Odpowiedziałam "proszę" starając się nie nadwyrężać gardła, i tak już jestem wyczerpana całym dniem, rozmową i wszystkim. No chyba sobie ktoś ze mnie jaja robi. W drzwiach stał Leon. Czy on naprawdę nie ma dość grania mi dziś na nerwach? Bo jest ostatnia osobą, którą chciałabym teraz do cholery widzieć. Mimo tego, nie planowałam wszczynać bójki. Jedyne czego chciałam to to, żeby zapewnił matkę, że wszystko między nami jest ok i stąd wyszedł. 
-Mamo, co ty tutaj robisz? -spytał, jakby nie wiedział o co chodzi. 
-Ja tylko rozmawiałam z Violettą, wiesz wspominamy stare czasy, znam jej rodziców. Mamy o czym rozmawiać. -wykręciła się. 
-Rozumiem. Mogłabyś zostawić nas samych, chciałbym porozmawiać ze swoją asystentką. 
-Oczywiście Leonie, dobranoc Violu. -mówiąc to wyszła za drzwi, zostawiając nas samych. 
-Czego chcesz? -spytałam. 
-Ludmiła mi powiedziała, ze moja matka postanowiła złożyć ci wizytę. Nie mogłem pozwolić, żebyście zbyt długo rozmawiały. 
-Ahh... To przecież zaszkodziłoby twojej nienaruszonej opinii. Gdybym tylko powiedziała jej prawdę. -odparłam patrząc na szatyna. Znów działał mi na układ nerwowy. 
-O czym rozmawiałyście? 
-Pytała dlaczego jesteś dla mnie taki a nie inny. Masz szczęście, że kłamałam, bo już dawno miałbyś przemiłe spotkanie z mamą. 
-I myślisz, że będę ci za to dziękował? -wstałam, podeszłam do niego i wiedziałam, ze muszę mu powiedzieć to raz a dobrze. 
-Nie chcę twojego "dziękuję". Chcę, żebyś wyszedł, bo nie mam najmniejszej ochoty cię widzieć. Chcę, żebyś z łaski swojej przestał mi działać na nerwy i nie doprowadzał mnie do takiego stanu w jakim jestem. Bo to, jak wyglądam, jak się czuję i że ledwo stoję na nogach jest jedynie twoją winą. To ty mnie tak wykańczasz. Więc ja nie proszę, ja tego wymagam... I jeśli masz jeszcze odrobinę szacunku do mnie; zrób to, wyjdź i zniknij mi z oczu. Chociaż dzisiaj; mam dość. -powiedziałam mu prosto w oczy; prosto w twarz. Nie zdziwił się. 
-Wiem, ja również tego pragnę. Ale nie mogłem dopuścić do tego, żebyś rozmawiała o mnie z moją własną matką. Nie mogę Ci ufać, nie mogę spojrzeć na ciebie np. jak na Ludmiłę, bo jesteś... 
-Chamska? Wredna? A może inna? -sugerowałam.
-Być może wszystko na raz. Dokumenty mają być gotowe na jutro i nie dłużej, są mi potrzebne więc postaraj się ich nie spieprzyć i przynieś mi je rano. 
-Nie zapeszaj, bo mogę coś spieprzyć... Przyniosę, ale oby odbyło się bez rozmowy w cztery oczy; mam już tego dość. I całego dzisiejszego dnia, więc wyjdź. -powiedziałam i wskazałam mu drzwi wyjściowe. Spojrzał na nie, potem na mnie; uśmiechnął się i ruszył w ich stronę. 
-Widzimy się jutro, Violetto. -rzucił na pożegnanie, a ja szczerze miałam rzucić czymś w niego jeśli natychmiast nie zamknie tych drzwi. 



     Wchodząc z przyjaciółką do domu; odetchnęłam z ulgą. Byłam naprawdę zmęczona, wyczerpana tym dniem i tym człowiekiem. Jedyne czego teraz potrzebowałam to łóżko. Chciałam się położyć i odpocząć. Rzuciłam torebkę na komodę i poszłam najpierw do kuchni, zostawiając Ludmiłę przy wejściu. 
-Viola. 
-Tak? 
-Zrobić ci kawy albo herbaty? Może pójdziesz się położyć, ulży ci troszkę. -martwiła się. 
-Dam radę Lu, a kawy nie chcę bo potem nie zasnę, a właśnie to chciałam zrobić. -odparłam. 
-No fakt, to może herbaty? 
-Spokojnie, nic teraz nie potrzebuję. Bez obaw, nic mi nie będzie. -uśmiechnęłam się. 
-No dobrze, ale gdyby coś to wołaj jasne? -spytała. 
-Oczywiście kochana. -przytuliłam ją i poszłam na górę do swojej sypialni. Wydawało mi się, że tylko tam naprawdę mogę odpocząć. Ludmiła martwiła się o mnie; lecz ja sądziłam, że bez powodu. Traktowała mnie tak, jakbym miała co najmniej 38 stopni gorączki, a to tylko zmęczenie. Nic więcej.

########
Hej, dzisiaj taki krótki bo szczerze nie miałam czasu ani pomysłu co mogłabym tu jeszcze dopisać. Mogłabym zacząć w takim stylu jak planuję zaczać nowy rozdział, ale po co? Nie będę wam mieszać :) Mam nadzieję, że się podobał mimo wszystko że był taki krótki. Obiecuję że następny będzie choć troszkę dłuższy, ale jestem zajęta bo zaczęła się robić ładna pogoda i nie chce mi sie siedzieć w domu xd A wy prawie wcale nie komentujecie :< 
Dobra mniejsza, miłej Soboty :*
Pozderki od Hope <3  

4. ~ Wyjdź.


     Następne dni pracy mijały szybko i o dziwo spokojnie, nie wchodziliśmy sobie z Leonem w drogę. łączyły nas jedynie sprawy biznesowe. Ludmiła z Diegiem coraz bardziej się zaprzyjaźniali. Wszystko szło w ''dobrym'' kierunku. Przynajmniej dla Ludmiły, bo to nie ona musiała pracować z idiotą. Wchodząc do biurowca w którym pracuję natknęłam się jak na złość na Leona Verdasa. Dzisiaj przyszłam sama, Ludmiła wyszła wcześniej usprawiedliwiając się faktem że "ma coś do załatwienia". Tylko ciekawe co. Szatyn stał przy recepcji i rozmawiał z Patricią. Starałam się przejść niezauważona, jednak ku mojemu niewielkiemu zdziwieniu oboje mnie zauważyli. Kurwa, klęłam pod nosem.
-Violetta. -słysząc swoje imię, wymawiane przez Verdasa stanęłam, odwróciłam się na pięcie i spojrzałam na niego z urażoną miną.
-Słucham.
-Jaka posłuszna, niesłychane. -powiedział. Przewróciłam oczami. -Dziękuję Patricio, Violetta mi pomoże przy reszcie.
-Czego znowu potrzebujesz...? -zapytałam znudzona. Szatyn przeszedł obok mnie uśmiechając się szarmancko.
-Chodź. -rzucił.
     Niechętnie ruszyłam się z miejsca i zaczęłam podążać za idiotą zwanym moim szefem. Boże, jak ja go nie znoszę. Verdas zmierzał do swojego biura, a ja jak ten pies musiałam iść za nim. Na moje szczęście, albo nieszczęście z gabinetu wyszła jego matka. Od razu nas zatrzymując.
-Violetta, jak miło cię widzieć. -uśmiechnęła się i spojrzała karcąco na swojego syna znajdującego się jakieś 3 metry ode mnie, co wywołało i na mojej twarzy uśmiech.
-Mi również jest miło, pracuję tutaj więc będzie mnie pani często mogła złapać.
-Istotnie. Leon nie przynoś mi wstydu. Nie zostawia się kobiety w tyle, samemu idąc dumnym jak lew w przodzie. Odrobinę szacunku Leonie. -westchnęła, szatyn milczał. -Powodzenia Violetto. -dodała i odeszła. Natomiast ja swój wzrok skierowałam na Leona, uśmiechnęłam się dumnie i udałam się do jego gabinetu, znajdującego się na końcu korytarza. Domyśliłam się, że mój i Ludmiły jest zajęty skoro w tym nie było Diega. Położyłam torebkę na fotelu i usiadłam wygodnie, a w tym czasie Verdas zdążył wejść do biura.
-Piękny popis przed mamą. -skomentowałam z cwanym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy.
-Bawi cię to?
-Bardzo. Nawet nie wiesz z jaką radością patrzę na to jak ci głupio i jak ci wstyd. Zachowywać się jak dupek przy własnej matce. Podziwiam za odwagę.
-Jaka cwana... Kto by pomyślał. Jakbym cię zwolnił to też byś była taka cwana?
-Sprawdź, a się dowiesz. -stwierdziłam pewna siebie.
     Na te słowa szatyn zareagował. Rzucił dokumenty na biurko i odsunął fotel na którym siedziałam. Takim sposobem Verdas w szybkim tempie znalazł się przy mnie. Opierając się o ramy fotela nachylił się i szepnął mi do ucha -Sama być to zrobiła już dawno, a jednak coś cię tu trzyma- Jednak nawet to nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Odsunął się tak, by spojrzeć mi w oczy. Teraz również on się uśmiechał. Gdyby ktoś tu teraz wszedł, na 100% by pomyślał, że Verdas chce mnie pocałować. Uśmiechnęłam się. -Nie robisz na mnie wrażenia, więc się odsuń bo na pewno nie zbliżysz się bardziej- powiedziałam. Leon, w tempie natychmiastowym odsunął się ode mnie, wziął głęboki oddech i spojrzał przez okno.
-Interesujące. -rzuciłam zakładając nogę na nogę.
-Co...?
-To jak na ciebie działam.
-Co masz na myśli?
-Tylko to, że przy mnie wariujesz. -powiedziałam.
-Wyjdź.
-Z wielką przyjemnością. Dokumenty przyniosę Ci, gdy skończę.
     Szatyn nie odrywał wzroku od okna, był zły. Uwielbiam grać mu na nerwach, biorąc pod uwagę to, że tak mu podnoszę ciśnienie. Nie wiem dlaczego to robię, może lubię, może chcę. W każdym razie, bawi mnie to a jego nie darzę zbytnią sympatią. Co pewnie już każdy zauważył. A zwłaszcza jego brat i moja przyjaciółka. Idąc korytarzem z dokumentami w ręku, zastanawiałam się jak ja to właściwie robię. Leon wydawał się bardziej opanowanym człowiekiem. Pełnym honoru, szacunku i przede wszystkim pozytywnym. Przynajmniej tak się prezentował przy swojej matce. Ciekawe ile jeszcze twarzy ukrywa. Nagle coś, a właściwie ktoś gwałtownie wyrwał mnie z myśli, znacząco ciekawym i skutecznym sposobem. Albo ja weszłam w kogoś, albo ktoś we mnie. Wiem tyle, że bolało. Podnosząc siebie i dokumenty z podłogi, spojrzałam na postać w którą wpadłam. Na moje szczęście, był to tylko brat mężczyzny z którym muszę współpracować. Ulżyło mi. Gorzej by było, gdybym wpadła na pana Vincenta lub panią Veronicę. Otrząsnęłam się i zaczęłam zbierać dokumenty w całość. Ten dureń mnie zabije jak coś zniszczę.
-Przepraszam. -usłyszałam po chwili.
-Nie, to ja przepraszam Diego. Niezdara ze mnie.
-Wszystko w porządku? -wyraźnie był zmartwiony, zupełnie przeciwieństwo Leona.
-Tak, wszystko jest ok. Po prostu się zamyśliłam.
-Wyszłaś z mojego biura i przestałaś zwracać uwagę na to ci dzieje się wokół ciebie. Usiądźmy. -Wskazał kanapę nieopodal nas, podeszliśmy i wygodnie usiedliśmy. - Co znowu mój brat zrobił?
-Czytasz mi w myślach?
-Wiele widzę Violetto. Przecież przez długi czas nic się nie działo, co znowu?
-Jeśli kilka dni to długi czas to ja jestem święta. Nic, po prostu gramy sobie na nerwach. On nienawidzi mnie, ja jego. Wiesz jak to jest. -odparłam, wymuszając uśmiech.
-Wszystko się ułoży, zobaczysz. -Diego był taki pełny nadziei, wiary. Podziwiałam to w nim. -Poza tym, Leon ma swoje humorki ale większość kobiet właśnie to w nim kocha.
-Ja nie jestem i nigdy nie będę...
-Tak wiem, tą większością kobiet. I właśnie dlatego, że jesteś inna on sam nie wie jak ma się czuć i co robić. Nigdy wcześniej nie spotkał kogoś takiego. A jestem jego bratem i wiem co mówię. -Brunet każdym jednym słowem dodawał mi otuchy, przyjemnie mi się z nim rozmawiało.
-Oby szybko się dowiedział jak ma się zachowywać, bo długo tak nie pociągniemy... Tyle że ja też nie jestem bez winy. Czasami go prowokuję, czasami po prostu lubię mu zrobić na złość. On samą swoją obecnością wzbudza moją irytację i negatywne uczucia.
-Oj Violetta, jeśli macie się dogadać to oboje. Nie uda się inaczej, oboje musicie tego chcieć pomimo tego, że nie żywicie do siebie sympatii.
-Ugh... Postaram się, ale nic nie obiecuję. A jak tam praca z Ludmiłą? -spytałam.
-A bardzo dobrze, jest taka wesoła, pozytywna i rozgadana. Bardzo ją lubię i cieszę się, że mnie wybrała. Aczkolwiek nie marudziłbym jeśli pracowałbym z tobą. Lu ma wspaniałą przyjaciółkę, a Leonem się nie przejmuj. Przejdzie mu. - mówił wstając z kanapy, po czym podał mi rękę bym zrobiła to samo. -Nie martw się. -dodał. -Aha i jakbyś szukała Ludmiły to jest u was w biurze. Ja idę do siebie, także jakbyś czegoś potrzebowała to wiesz gdzie mnie szukać.
-Jasne Diego i dziękuję za rozmowę. Pomogła. -pożegnałam go szczerym uśmiechem.
-Zawsze do usług. -krzyknął z końca korytarza, wywołując u mnie śmiech.
     Diego... Muszę przyznać, że jest cudownym przyjacielem i przede wszystkim najlepszym kandydatem na chłopaka dla Ludmiły. Przyda jej się taka bratnia dusza. Jeśli można to tak nazwać.



     Gdy załatwiłam wszystkie sprawy, wróciłam do biura. Ferro siedziała przy swoim stanowisku i pisała coś na komputerze.
-Viola... Jak dobrze cię widzieć. -uradowana podeszła do mnie i mocno mnie uścisnęła.
-Ciebie też. Od kiedy to jesteś taka uradowana. -spytałam odchodząc od blondynki, by rzucić dokumenty na biurko.
-Emm... No wiesz, pracowałam od rana z Diego. W ogóle to mam jakiś radosny dzień.
-Jak zwykle Ludmiła, jak zwykle. -westchnęłam.
-A co ty taka jakaś zmarnowana, chcesz kawy?
-Poproszę. Pracowałam od rana z Leonem, więc na jaki efekt liczyłaś?
-Liczyłam, że będzie lepiej. Ostatnio było lepiej.
-Tak, bo się do siebie praktycznie nie odzywaliśmy. - Ferro miała rację, byłam zmęczona. Usiadłam na fotelu i spojrzałam na przyjaciółkę z filiżanką kawy. Była taka szczęśliwa i uśmiechnięta. Miała do tego powodu, ja niestety nie. Miałam tylko nadzieję, że nie będę musiała widzieć się dziś z panem Verdas'em, bo mnie coś trafi chyba. Blondynka w szybkim tempie postawiła przede mną kawę i usiadła na swoim miejscu, czekając aż zacznę opowiadać. Znałam ją lepiej niż kogokolwiek innego.
-Gramy sobie na nerwach, całkiem skutecznie. -rzuciłam upijając łyk gorącej kawy.
-Viola, nie możecie tak ze sobą współpracować, bo to będzie jakaś wielka tragiczna masakra, a nie praca. - Ludmiła i jej wiązanki. Westchnęłam. -Nie wzdychaj mi tu, tylko jakoś to ogarnijcie.
-Mówisz jak Diego, tyle że on był bardziej subtelny.
-Rozmawiałaś o tym z Diegiem? - zdziwiła się. -A może to lepiej, może porozmawia ze swoim braciszkiem. Albo ja to zrobię.
-A spróbujesz tylko, to nie wiem co ci zrobię.
-Viola, ale nie może tak być! Nie możesz przychodzić do domu czy do biura tak wykończona całym dniem. A zmęczyłaś się samymi nerwami i myśleniem. On źle na ciebie wpływa. Oboje źle na siebie wpływacie. - stwierdziła pewna siebie i tego co mówi.
-Wiem, mamo. -uśmiechnęłam się.
-To nie jest zabawne, jak możesz się uśmiechać w takich momentach?
-Nie wiem, jakoś mogę. Robię to za ciebie, bo ty zaraz chyba wyjdziesz z siebie.
-Nadal mnie to nie bawi.
-Powiedziała najbardziej wesoła osoba, którą znam. Nie martw się tak, przecież nie będzie tak cały czas. Jakoś się to naprawi albo będziemy pracować nie rozmawiając ze sobą. - jestem tylko ciekawa jakie ziółka mi Ferro wrzuciła do tej kawy, że ja jestem taka spokojna.
-Wiem, zawsze jest jakieś wyjście.
     Nagle usłyszałyśmy pukanie do drzwi naszego biura. Nie wiem dlaczego, ale pierwszą myślą był ten nieznośny Verdas. Ja jestem spokojna, ale do czasu. Ludmiła jako ta mniej zmęczona wstała i poszła otworzyć drzwi...

##########
Hej hej :*
Mam nadzieję, że podoba wam się rozdział nr. 4 pisałam go aż dwa dni a jest długi jak na moje możliwości. Nie wiem czy ciekawy czy nudny, ale możecie mnie o tym poinformowac w komentarzach. ja was gorąco pozdrawiam w tą pochmurną pogodę i następny rozdział planuję dodać jakoś też może za dwa-trzy dni :)
Trzymajcie się :>
'Hope
xoxo

3. ~ Kocham Cię!


-Odpuść, muszę porozmawiać z przyjaciółką... 
     Mówiąc to oddaliłam się od szatyna. Ludmiła była na tyle blisko, żebym zdążyła zanim druga piosenka w pełni się zacznie. Stanęłam obok niej i czekałam, aż się zorientuje, że obok niej jestem. Nie trwało to długo, na szczęście.
-Viola, a co ty tutaj robisz? Nie powinnaś się bawić? Bo ja się wspaniale bawię.
-Właśnie cię szukałam, gdzie zgubiłaś Chris'a? -zapytałam.
-Emm... A nie wiem, gdzieś poszedł. A to jest Diego, dopiero co go poznałam. -cieszyła się.
-Miło mi, Violetta, przyjaciółka tej wariatki.
-Mi również. Zapraszam piękne panie na drinka. -powiedział i puścił nas przodem. Kolejny lizus. -pomyślałam.
-Gdzie go poznałaś? -spytałam szeptem Ferro.
-Nie wiem, sam przyszedł i chciał potańczyć to się zgodziłam, wydawał się miły.
     Przy barze Diego postawił nam drinki i w sumie po kilku kolejkach byłam już pijana. Liczyła się jedynie dobra zabawa, faceci i muzyka...



     Ranek, godzina ósma trzydzieści, a budzik nie daje żyć. Cholera. Klęłam po nosem. Wstałam mimo kaca i żadnych chęci na pójście do pracy. Po porannym prysznicu, szybko ubrałam na siebie jakieś jeansy i koszulkę po czym zbiegłam na dół, gdzie była już moja przyjaciółka. Stała ledwo żywa przy blacie kuchennym i piła mleko. Uśmiechnęłam się tylko.
-Nie patrz tak na mnie, wiem że przesadziłam. -powiedziała, biorąc kolejny łyk tego co miała w szklance.
-Nic nie mówię, też nie czuje się najlepiej. Jak ktoś się skapnie, że tak zabalowałyśmy to będzie po naszej robocie. -stwierdziłam, nalewając sobie mleka do szklanki. Podobno dobre na kaca. 
-Nawet mi nie mów, może ci synowie państwa Verdas nie będą tacy sztywni. W końcu tylko im mamy pomagać.
-Nawet jeśli to i tak nie możemy dać po sobie nic poznać, bo będzie niezła granda. -powiedziałam odkładając pustą szklankę do zmywarki i spojrzałam na Ludmiłę. -Idziemy?
-A mamy jakieś wyjście?
-Nie bardzo.
-Będzie dobrze. -powtarzała sobie blondynka wychodząc z domu, a ja się tylko uśmiechałam, bo niby co innego miałabym zrobić.



     W firmie wszyscy nas miło przywitali. Ochroniarze oszczędzili sobie głupich tekstów. Wszystko wydawało się ze sobą współgrać, nikt nie zorientował się, że nie jesteśmy w pełni gotowe na pracowanie dzisiejszego dnia. Równie dobrze mogłybyśmy zostać aktorkami. Na nasze nieszczęście przy recepcji stała pani Veronica.
-Dzień Dobry. -przywitałyśmy się.
-Dzień Dobry dziewczęta. -odparła. -Gotowe?
-Oczywiście. -potwierdziła Lu z przekonującym wyrazem twarzy. Nawet ja się nabrałam.
-Cieszę się, pokarzę wam biuro, a potem poznacie moich synów. Wybaczcie, jeśli będą denerwujący... Czasami po prostu tak mają. -mówiła.
-Nic się nie dzieje, my również nie jesteśmy aniołkami.
-Miałabym co do tego pewnie wątpliwości. -stwierdziła. Nie miałaby pani, gdyby pani nas widziała na wczorajszej dyskotece. -pomyślałam.
     Po jakimś czasie pani Verdas pokazała nam nasze biuro. Było duże w kolorze beżowym kolorze. Kwiaty i okna na całe ściany zdecydowanie mi odpowiadały, jak biuro moich marzeń... Lu również była zadowolona.
-Jak wam się podoba?
-Jest wspaniałe. -odparłam.
-Ciesze się, więc chodźcie poznać moich synów. Chyba się niecierpliwią. -stwierdziła Veronica.
-Dlaczego pani tak sądzi?
-Ja tylko mam nadzieję, ze nie przyniosą mi wstydu. -zaśmiała się.
-Proszę się nie martwić, na pewno będzie dobrze... My zwykle jesteśmy przygotowane na wszystko. -oznajmiła Ludmiła, gdy już wchodziłyśmy do biura obok. Niestety Ferro szybko przerwała swoją wypowiedź, gdy zauważyła kto siedzi przy biurkach. Przy jednym siedział Diego, przy drugim ten facet z którym się wczoraj przedrzeźniałam. Obaj w jednym momencie przenieśli wzrok z dokumentów na nas i zamarli. Żadne z nas zupełnie nie wiedziało jak się odezwać, zabrakło nam słów, co niestety postawiło panią Veronicę w dość kłopotliwej sytuacji. Oczywiście jasne było to, że musieliśmy udawać, że się nie znamy... A już na pewno ukrywać to w jakich okolicznościach się poznaliśmy.
-Violetto, Ludmiło to są moi synowie i mężczyźni, których asystentkami jesteście od dzisiaj. To jest Leon. -wskazała na szatyna, którego imienia wczoraj nie poznałam. Gdy jego matka nas sobie przedstawiła, podejrzanie się uśmiechnął. -A to Diego. -wskazała na bruneta przy biurku z prawej strony. Zapowiada się ciekawy dzień. 
-To wy się poznajcie, a ja wychodzę ponieważ mam do załatwienia kilka spraw w firmie. Diego, Leon... Nie przynieście mi wstydu. -dodała i wyszła z gabinetu braci zostawiając nas w całkowitym szoku. Byłam pewna że nigdy więcej się nie spotkamy. Panowała niezręczna cisza, nikt nie mógł wydusić z siebie słowa. Spojrzałyśmy na siebie z Ludmiłą i w pewnym momencie na jej twarzy zobaczyłam uśmiech, co wywołało go na mojej.
-Violetta... Miło wreszcie poznać twoje imię. -odezwał się jako pierwszy Leon, wychodząc zza swojego stanowiska. Nie wiem dlaczego, ale był interesujący. Jakby miał w sobie jakiś magnez. Drugi taki ruch wykonał Diego.
-Miło was znowu widzieć, jednak nie miałem pojęcia że spotkamy się w takich okolicznościach.
-Żadne z nas go nie miało, ja byłam w szoku. -odparła Ludmiła.
-Bracia... A na dodatek mamy dla was pracować. -westchnęłam zirytowana.
-Ty to zawsze jesteś taka zestresowana czy tylko jak mnie widzisz?
-Leon Verdas, niemiły, uparty... Czegoś zapomniałam? -zapytałam z szyderczym uśmieszkiem.
-Emm... Myślałam, że imprezowałyśmy tylko z jednym bratem.
-Ludmiła, ciszej... -syknęłam. -I tak, ty imprezowałaś z jednym, ja z dwoma jak się okazuje.
-Czuję, że to będzie bardzo przyjemna współpraca. Która będzie czyją asystentką? -zapytał szatyn.
-A ja czuję, ze muszę się napić kawy. Lu, możemy wyjść na chwilę?
-Oczywiście Violu. Wrócimy tu za jakieś pół godzinki. -rzuciła na wychodne.



     Siedziałem na biurku i wciąż nie dotarł do mnie fakt, że będę z nią pracował. Dobra, jedna noc, jeden taniec, jedna dyskoteka i nic więcej. To miał być koniec, miałem jej nigdy więcej nie spotkać. A moja matka nagle przyprowadziła mi ją prosto do biura. Nie wiem czy się cieszyć czy co robić. Polubiłem droczenie się z panną Violettą, jest inna. Inna od tych wszystkich kobiet z którymi miałem jakikolwiek związek. Ale widać że nasza mama lubi nie tylko Violettę ale obie przyjaciółki.
-Nad czym tak myślisz?
-Zastanawiam się, czy z nimi wytrzymamy. -odpowiedziałem, a mój brat zaczął się śmiać.
-Spokojnie, my byśmy nie dali rady? Obie są zajebiste i ja nie narzekam. Ale zaintrygowały mnie twoje kontakty z Violettą.
-Można powiedzieć, że od wczoraj się zaczęło. Napiliśmy się razem, zaczęło się dogryzanie, jeden taniec i to miał być koniec.
-Mi to nie wygląda na koniec ale na ciekawą pracę. Będziemy się z was śmiać z Ludmiłą.
-Przypadła ci do gustu, prawda? -zapytałem.
-Ładna, miła, interesująca... Czemu nie. -odparł z cwanym uśmieszkiem.
-Cały Diego.
-Cały Leon. -zaśmialiśmy sie.
-Ciekawe kogo wybiorą. Jeśli Ludmiła wybierze mnie, to idziemy pić i się załamywać, bo będziesz miał Violettę.
-Oj bracie, ja sobie poradzę z Violettą, o to się nie martw. -zapewniłem go.
-Wierzę w to.




-Ludmiła widziałaś jaki ja mam z nim kontakt.-mówiłam w trakcie picia kawy w bufecie.
-Widziałam, no ale ja bardzo bym chciała być asystentką Diega. No proszę Vilu.
-Podoba ci się? -rzuciłam prosto z mostu.
-Może. Nie no, polubiłam go. A Ty i Leon dacie radę, możesz rozmawiać z nim jedynie w sprawach biznesowych. -ciągnęła. Była aż za bardzo przekonująca...
-To będzie bardzo ciężka praca. -westchnęłam.
-Czyli się zgadzasz?!
-Chyba nie mam wyboru. -uśmiechnęłam się.
-Aaaa..! Kocham cię!
-Wiem, ale nie krzycz. Bo pół biurowca usłyszy.
-Chodźmy do nich.
-Okey.
Wyszłyśmy z bufetu i po 10 minutach byłyśmy już przed drzwiami do ich biura. Nie byłam pewna jak oni na to zareagują, aczkolwiek mogli się domyślać jaki będzie wybór. To będzie bardzo ciężka praca, czuję to w kościach... Ludmiła weszła uradowana do gabinetu, a ja za nią jakbym szła na ścięcie.
-Ja już chyba wiem jaka jest decyzja. -odezwał się Diego, a Leon znacząco się uśmiechnął patrząc w dokumenty. No chyba sobie ze mnie jaja robisz.
-Ja jestem asystentką Diega, a Viola idzie do Ciebie Leon. -powiedziała Lu.
-Hej hej, ja nigdzie nie idę. Zostaję w tym miejscu. -stwierdziłam z wymalowanym uśmieszkiem na twarzy.
-Tego się spodziewałem. -odezwał się Leon.
-Okey, macie dla nas jakąś papierkową robotę czy możemy iść do siebie? - zapytałam znudzona.
-Narazie nie.



     Resztę popołudnia spędziłyśmy na luzie, rozmawiając i ogarniając pocztę firmową. Jedynie pani Veronica nas odwiedzała co jakiś czas, żeby sprawdzić jak sobie radzimy. Godzinę przed końcem pracy ktoś zapukał do naszego biura, oczywiście Ludmiła krzyknęła "proszę". Gdy drzwi się otworzyły, ujrzałam w nich Leona.
-Ludmiła, Diego kazał ci przekazać, że ma dla ciebie parę dokumentów które musisz wypełnić i z kilkoma trzeba mu pomóc.
-Dobrze już idę... Ciekawą sobie porę wybrał. -uśmiechnęła się szyderczo i mijając się z Verdas'em ruszyła do jego brata. Szatyn jednak po przekazaniu wiadomości nadal stał w drzwiach.
-Dla mnie też coś masz? -zapytałam.
-Owszem.
-Też dokumenty? -zapytałam. Skinął głową i podszedł do mojego biurka. Ja natomiast wstałam.
-Dlaczego wstajesz?
-Usiądź i daj mi te papiery. -o dziwo wykonał to o co prosiłam. Zajęłam miejsce przyjaciółki.
-Ale czego w tym można nie rozumieć? To jest banalne. Faceci.... -westchnęłam.
-Nie komentuj proszę, po wczorajszym nie byłem w stanie wstać dziś rano.
-Nie ty jeden. -uśmiechnęłam się.
-Już nie masz nastroju na docinki?
-Nie o tej porze, zmęczona jestem. -odparłam wypełniając dokumenty. W momencie gdy miałam uzupełnić ostatni element długopis przestał pisać, a jedyny który miałam w zasięgu był na górnej szafce. Wstałam i podeszłam do niej, jednak nie byłam wystarczająco wysoka. Cholera. Leon widząc moje zmagania wstał i ściągnął mi z góry rzecz, której potrzebowałam. Wzięłam go szybko, najlepiej tak żeby go nie dotknąć. Niestety to akurat zauważył.
-Uważaj, bo mnie dotkniesz. -rzucił i zablokował mi odejście od niego. Przyparł mnie do ściany.
-Nic nie zrobiłam...
-Uciekasz. -uśmiechnął się. -Czuję, że to będzie interesująca współpraca. -powiedział to tak ironicznie, że bardziej to się chyba nie dało.
-Domyśliłam się. -wydusiłam. To, że stał tak blisko doprowadzało mnie do szału. Chciałam być jak najdalej, nie jak najbliżej. Targało mną tyle emocji w jednym momencie... W krótkim czasie zbliżył się.
-Na dyskotece byłaś zabawniejsza. -wyszeptał mi do ucha, a po moim ciele rozchodził się nagle przyjemny dreszcz. -Oby tak dalej, a nasza praca będzie coraz ciekawsza. Wiesz co...
Nie skończył, Ludmiła w tym momencie otworzyła drzwi i weszła do naszego biura. Teraz to naprawdę nie wiedziałam czy mam się cieszyć czy płakać. Szatyn odsunął się ode mnie. Oddalił i rzucił "Do jutra" na wychodne. Głęboko odetchnęłam gdy zamknął za sobą drzwi. Ferro stała w miejscu z szeroko otwartymi oczami i zamiarem powiedzenia czegoś, czego chyba nie mogła z siebie wydusić. Ja naładowana falą emocji odbiłam się od ściany i momentalnie znalazłam się przy moim stanowisku pracy.
-Eee... Co tu się właśnie stało? -zapytała.
-Wolałabyś nie wiedzieć. -odparłam.

############
Cześć miśki!
Trzeci rozdział, tak ciekawy ^^ Albo ja mam schizy o.O Przepraszam za taką ciszę na blogu ale był u mnie kuzyn i nie miałam możliwości nic napisać. Jeszcze by mi brakowało żeby on to czytał xD
Dzisiaj dużo gifów <3 Bo ja kocham TVD i lubię dodawać z nich gify, przynajmniej można w jakiś sposób ukazać reakcję postaci xd. Nie wiem kiedy będzie nex't. Tak tylko uprzedzam ;p
Wesołych Świąt i Mokrego poniedziałku! <3
Życzy Hope i pozdrawiam cieplutko ;*